niedziela, 16 grudnia 2012

1998 CNNP Menghai Yesheng Qiaomu/ 2001 Yundao Yiwu Dayeqing

Dzisiaj postanowiłem sprawdzić dwie z próbek, które dostałem ostatnio przy zamówieniu na taobao.
Tym razem są to dwie zupełnie różne herbaty, które nie mają raczej żadnych cech wspólnych.


(wybaczcie jakość zdjęcia, zapożyczone ze strony sprzedawcy)



Starsza, z 1998, to kolejna receptura od CNNP, tym razem z liśćmi z dzikich, wolno rosnących (野生), wyysokich drzew (乔木) - jednak nie szczególnie starych. To, że drzewa nie są nadzwyczajnej starości widać już po liściach, szczególnie po parzeniu. Trochę pąków. Liście dość przesuszone. Na stronie sprzedawcy wyraźnie pisze: 干仓. Czyli mamy do czynienia ze znienawidzonym przez wielu dry storage. Dla mnie nic nowego. Jednak nadal sądzę, że dry storage z Kunmingu jest radykalnie różny od tego w Krakowie.


Zapach naparu mało przyjemny. Coś jakby morski, lekko rybny. Kolor ciemno żółty, nieśmiało pomarańczowy. Przez kilka pierwszych parzeń napar mętny.
Pierwsze wrażenie nie jest jakoś nadzwyczajne. Smak prosty, płytki, uh, trochę banalny. Przynajmniej nie smakuje rybą.
Prz kolejnych parzeniach smak wydaje mi się troszkę znajomy... kougan staje się przyjemniejszy. Hmm. Jakby lekko owocowy. Już wiem - kojarzy mi się z porzeczkami, agrestem. Tradycyjnie polskimi owocami z przydomowych ogródków. Szczególnie czarna porzeczka wydaje mi się obecna.
Herbata nie ma prawie w ogóle goryczki. Picie jej stało się przyjemne. Smak niezbyt intensywny, lecz dość wyraźny. Brak cierpkości. Coś jeszcze? Delikatny smak suszonych owoców. Zdecydowanie ich słodycz. Gładka w smaku, nie wysusza gardła. Jej wiek jest nieodczuwalny.



Liście po wyjęciu nie są szczególnie wielkie. Raczej cienkie - ale bez przesady. Obecne są pąki, za to prawie całkowity brak patyczków. Liście też nie wyglądają na szczególnie przestarzałe. Delikatne brązy, raczej bardzo ciemne odcienie zieleni. Aż 13 lat? To musiał być naprawdę niezły dry storage, bo strasznie wolno dojrzewa ta herbata. Przy takim tempie jeszcze drugie tyle lat zanim będzie w kwiecie swego wieku.




Próbka od Yundao z 2001 wydała mi się trochę bardziej interesująca. Może dlatego, że już od pierwszego parzenia smak był znacznie wyraźniejszy.



(znów zdjęcie od sprzedawcy)





Liście większe, dłuższe, widać długie patyczki na pierwszy rzut oka. Również dry storage. Liście pochodzą z wyrosłych drzew z Yiwu - podobno 12 metrów (40 stóp). Środek wiosny. Herbata przechowywana również w warunkach dry strorage. Jak zaznacza sprzedawca, w dobrze wentylowanym magazynie.


 Interesujący aromat wydziela się już po wrzuceniu liści do rozgrzanego, wilgotnego yixinga. Jest pełny i wyraźny. Pierwsze co przychodzi mi na myśl to zioła, lekarstwa.
Smak podobny do aromatu. Jednak z ciekawym zwrotem. Zdecydowany smak wędzonki, mocno wędzonego sera, dojrzewającej szynki.
Delikatny smak popiołu. Delikatny - zdecydowanie nie agresywna popielniczkowatość obecna w niektórych herbatach.
Słodki i przyjemny huigan. Prawie zupełny brak ku - jak w poprzedniej herbacie. Bardzo miłe doznania.

Herbata przyjemna, niezbyt wymagająca, ale nie banalna. Interesująca. Wyciągnąłem z niej 15 parzeń. Optymalna ilość. Można doszukiwać się przy końcu posmaku owoców.



Liście po zaparzeniu wyraźnie większe. Grube, pokryte włoskami. Do tego bardzo ładne, grube, mięsiste patyczki. Kilka pąków - znacznie większych niż te w CNNP. Materiał lepszy. Herbata też ładniej dojrzała przez te 11 lat.



czwartek, 13 grudnia 2012

2006/2009 Cangjiang Mingzhu

Mam do nadrobienia trochę wpisów, a nie mogę pisać w dużych odstępach czasu po piciu herbaty, bo wrażenia już nie są te same. Każda kolejna sesja herbaty jest jednak trochę inna od poprzedniej, są to jednak wrażenia bardzo subiektywne, uzależnione od nastrojów, humorów, emocji. Naszego nastrojenia. Na przykład przy pierwszym próbowaniu tej herbaty (łącznie z czterech - z czego z dwóch sporządziłem notatki) skupiłem się bardziej na efekcie jej cierpkości, kwaskowatości. Tym razem starałem się skupić na jej słodkich nutach. Ale o tym dalej. Wracając do nadrzędnej roli subiektywnych doświadczeń w degustowaniu herbaty. Ostatnie dwa tygodnie spędziłem oczarowany eksplorując świat obrazów Felliniego. Stąd też moja czcza grafomania i przynudzanie. Nie zmienia to faktu, że Nino Rota robi za idealny podkład muzyczny i tworzenie nastroju przy sesji ze szlachetnym puerem.





Jest to kolejna herbata upolowana w jednym ze sklepów na chacheng w Xi'anie. Wyprodukowana przez Yunxian Guohan z wioski Hewan w Lincang. Materiał pochodzi z terenów antycznych tysiącletnich ogrodów na Wuliangshan o powierzchni 10.000 mu. Tereny Wuliangshan są jednymi z bardziej zróżnicowanych pod względem warunków geograficznych i pogodowych, dlatego herbaty z tamtejszych drzew mogą się znacznie różnić. Wysokość waha się od 1000 do 3300 metrów nad poziomem morza. Surowy materiał, z którego wyprodukowano tą herbatę został zebrany do 1 marca 2006. Z tego co zrozumiałem jest pochodzenia z okolic Aihua (ok. 30-40 km od Hewan). Ciastko zostało sprasowane niemalże równe 3 lata później, w 2009 roku. Listki więc są w znacznie większym stopniu zwinięte i podkurczone niż ma to miejsce w regularnych ciastkach prasowanych w krótkim odstępie czasu od zbioru.






Ciastko miało swoją cenę, ale biorąc pod uwagę, że są to liście z gushu, jest to raczej standardowy próg. Fabryka nie jest wielka, co zresztą można zobaczyć na zdjęciach producenta.






Liście jak już pisałem, są ciemne, poskręcane. Ciastko młode, ale herbata już dojrzała. Po wrzuceniu do rozgrzanego yixinga wydzielają bardzo przyjemny, słodki, nektarowy, lekko owocowy aromat.






Delikatne, cytrusowe, przyjemne ku zaraz po wejściu. Na przedzie języka niemal od razu pojawia się smak mokrego drewna. Bardzo przyjazny kougan - dojrzały, pełny, głęboki. Herbata ma coś w sobie z cierpkości hongcha.






Aromat bardzo słodki, lekko miodowy. Ma coś sobie z pyłku pszczelego - zarazem słodycz i goryczkę. Smak jest bardzo złożony. Da się wyczuć bukiet słodkich jesiennych owoców i słodkich kwiatów. Napar ma barwę rdzy, orchy. Lekki efekt wysuszający gardło.

Staram się nie spieszyć, bardzo powoli delektując się herbatą. Dokładnie rozprowadzam ją w ustach przed przełknięciem. Kilka razy uderzam wierzchem języka o podniebienie i dokładnie przejeżdżam czubkiem języka po dziąsłach. Przełykam. Czuć delikatne szczypanie z tyłu podniebienia, w dołeczkach i na koniuszku języka.






Z gorących liści w yixingu wydobywa się słodki zapach przypraw i gorącej czekolady (nie tak intensywny jak spotyka się czasami w niektórych yancha). Lekko dymiony smak zaraz po wejściu. Bardzo mi się podoba złożoność smaku. Intensywny, mocny, niczym perfuma. Jednocześnie nie agresywny, lecz przyjemny, słodki. Napar z kolejnymi parzeniami się rozjaśnia przechodząc w jasne, czyste, słoneczne żółcie. Już po dziesiątym parzeniu, mimo wygaśnięcia silnej barwy naparu nadal bardzo przyjemny kougan i wyczuwalny, delikatny huigan.
Łącznie dochodzę do 18 parzeń. Mimo, że można by jeszcze wyciągnąć kilka dłuższych parzeń skończyła mi się źródlana woda.






Liście po parzeniu są ciemne, równomiernie dojrzałe, przebijające gdzieniegdzie odcieniami zieleni. Przez to, że herbata przez trzy lata dojrzewała luzem, liście nie rozwijają się w takim stopniu jak świeżo prasowane. Nie uzyskują swojej pierwotnej giętkości i elastyczności. Jest to jednak niezwykle przyjemna herbata, której warto poświęcić trochę czasu.

wtorek, 11 grudnia 2012

Tie Guan Yin hongcha

Tie Guan Yin hongcha, którą nabyłem w ubiegły weekend jest dla mnie pewną nowością. Sprzedawca mi ją pokazał jakiś czas temu, kiedy szukałem Lao TGY. Wtedy dopiero dowiedziałem się o jej istnieniu. Poza taobao nie spotkałem się z nią w znanych mi sklepach internetowych z herbatą. Oznacza to, że jest to herbata nieznana, albo po prostu mało atrakcyjna.



 (zdjęcie z czasów poprzedniego wpisu)



Szczerze mówiąc mam małe doświadczenia z czarnymi herbatami i nigdy nie czułem się ich znawcą. To co mnie jednak wiele razy od nich odstraszało, to było dokładne wyczucie czasu przy parzeniu, która kończyło się dla mnie najczęściej katastrofą. Nieprzyjemna, zbyt intensywna cierpkość, kwaskowatość, która zabijała wszelką przyjemność w smakowaniu herbaty. Parzenie czarnych herbat rzadko mi wychodzi. Z chińskimi miałem lepsze przeżycia, mam wrażenie że są delikatniejsze od swoich indyjskich kuzynów. W Chinach się powoli nawracam na czarne, ale może też z tego względu, że osoby, które mi je parzą znają się na rzeczy.



TGY hongcha jest jedną z tych herbat, które nie sprawiają mi problemów i gdyby większość taka była, z pewnością gościły by częściej na moim chapanie.



TGY hongcha powstaje z tego samego materiału co klasyczny, znany nam wulong Tie Guan Yin (czy to w wersji świeżej, zielonej, czy prażonej) jednak proces powstawania jest już jak w przypadku czarnej herbaty. Liście nie są zrolowane - są duże i rozłożyste. Kolejna rzecz którą lubię, jeśli mam pić czarne herbaty. Z moich dotychczasowych, ubogich doświadczeń z hongchą wyniosłem to, iż im mniejsze, cięte, poskręcane liście, tym herbata ma bardziej irytującą goryczkę i kwaskowatość. Może to też kwestia tego, że w przypadku herbaty w takiej formie mam problemy z dobraniem proporcji.






Tak więc TGY hongcha nie ma nieprzyjemnej dla mnie cierpkości. Jest delikatny i słodki. Ma swój charakterystyczny smak Tie Guan Yina. Na pewno jest to bardzo interesująca herbata. Cena nie jest absurdalnie wysoka, więc cieszę się, że zakupiłem jej więcej.






Jest to też herbata bardzo wygodna do beztroskiego parzenia w gaiwanie, np. w trakcie siedzenia przy laptopie, gdyż parzenie jej nie wymaga szczególnej atencji. Jeszcze nie udało mi się jej zepsuć.





Jeszcze na koniec zdjęcie sprzedawców pakujących shicha tgy. Niestety przy ostatniej wizycie nie wziąłem lepszego aparatu, więc zdjęcie ma słabą jakość. Są to liście, które opisywałem poprzednio, jeszcze przed ostateczną obróbką. Można je spokojnie rozgnieść w palcach, aż wydostanie się z nich olejek o charakterystycznym zapachu. Cały czas w wielu herbaciarniach można zauważyć osoby selekcjonujące liście i usuwające patyczki (których nie brakuje np. w TGY hongcha).








sobota, 1 grudnia 2012

Chacheng na Wenyinnan lu

Na dzisiaj zaplanowałem sobie dwie opcje. Pierwszą z nich była wizyta na Jinkang lu Xi'an Tea Culture Center. Druga to wizyta w Chacheng na Wenyinnan lu, które jest zaledwie trzy przystanki metra ode mnie. Na Jinkang lu jest dobry sklep z puerami Douji po rozsądnej cenie (na taobao nie znajdzie się taniej wliczając przesyłkę), z kolei na Wenyinnan lu znalazłem sklep z puerami od Li Ji i Changning Yiyou, które również są w konkurencyjnej cenie.


Plan dnia podyktowała mi spóźniona pobudka. Żeby dostać się na Jinkang lu potrzeba dwie godziny na przejechanie połowy Xi'anu. Więc musiałbym wstać najpóźniej ok. 10 i wyjść przed 11, żeby dłuższa wyprawa się opłacała. Niestety wstałem o 12, co wszystko skomplikowało. Spędziłem siedem godzin na Wenyinnan lu i obszedłem trzy herbaciarnie.


Od dłuższego czasu we wszystkich herbaciarniach można spotkać kobiety selekcjonujące liście Tie Guan Yin i prażące je na miejscu. Na zdjęciu poniżej prezentuję tak zwaną shicha (湿茶) czyli po prostu "wilgotna herbata", gdyż zawiera jeszcze nadmiar wody/olejków w liściach.






Na zdjęciu jesienny TGY. Cała porcja z gaiwana. Szczerze mówiąc,
tak już post factum, nie wiem jak się te wszystkie liście zmieściły w gaiwanie.


Spróbowałem się dowiedzieć czegoś na temat hong cha z Shaanxi. Cenowo zbliżona do zielonych. Czyli niższe sorty można znaleźć za ok. 200 zł za jin (pół kilo), najwyższe to już półtora tysiąca zł. Oczywiście można znaleźć jeszcze niższe sorty. Raz w herbaciarni (nastawionej na turystów, w jednym z bardziej charakterystycznych miejsc w Xi'anie przy bramie południowej) pokazano mi Zi Yang Mao Jian po 60 zł za jin. Liście były przerażająco marnej jakości. Dzisiaj próbowałem jednego z lepszych sortów (pąk plus litek) i smak był naprawdę interesujący.


Shannan hong cha (陕南红茶) pochodzi z południowego Shaanxi - na co wskazuje bezpośrednio jej nazwa. Jest produkowana w okolicy miasta Ankang (安康), rodzimego miasta "Pani Herbaciarki" :)
Najlepsze liście tej herbaty są z południowej części zbocza gór znajdujących się w regionie Ankang.









Zdjęcia powyżej ukazują najniższy i najwyższy sort tej herbaty. Sprzedawczyni narzekała, że ludzie kupują najlepszej jakości liście w małych ilościach - po 50 i 100 gram. Szczerze mówiąc wcale im się nie dziwię :) Jeśli dobrze zapamiętałem produkuje ją się w bardzo niewielkiej ilości.
Nie mogę w internecie znaleźć informacji o niej. Na taobao znalazłem tylko jedną aukcję, gdzie 100 gram kosztuje 660 yuanów. Na pytanie, czy są jakieś książki na temat herbat w Shaanxi, odpowiedziała, że nie powstała żadna zbiorowa publikacja. Na temat herbaty z Ankang istnieje jakaś publikacja (nie zrozumiałem tylko, czy chodzi o coś większego, czy jakąś wzmiankę) ale tylko obejmująca kwestie kultywacji krzaków - czyli skierowana przede wszystkim do hodowców.






Nie czuję się specem od hong cha i nie jestem jej jakimś szczególnym miłośnikiem, ale ma bardzo przyjemny smak. Odpowiadał mi również jej cierpkość, a jest to dość istotne, gdyż jest to najczęstszy odstraszający mnie element w "czarnych".



 liście po shannan hong cha najniższego sortu


W herbaciarni z Changning Yiyou w znacznej mierze mają shu puery. Jeśli chodzi o shengi wybór nie jest taki wielki. Bingi (365 g) z lao shu cha ye (老树茶叶) kosztują bagatela 85 kuaiów. Cegiełki (zhuang: 250 g) z tego samego materiału to 75 kuaiów. Półkilowe bingi z gushu (古树) to już dwa razy wyższa cena, no ale czego się nie wyda na porządne liście. Niestety herbaciarka nie mogła znaleźć książek od producenta do wydania. Ale z tego co pokazywała drzewa z ich terenów są faktycznie ładne. Wszystkie są z okolic Changning, to jest Baoshan w zachodnim Yunnanie. Standardowe lao shu mają pomiędzy 100-150 lat.

Tak się składa, że ta herbaciarnia ma również najpiękniejszy dobór ceramiki z jingdezhen jaki dotychczas widziałem w jednym miejscu. Absolutny brak taniej tandety, który często można znaleźć w innych sklepach. Chodzi mi przede wszystkim o bardzo często spotykaną szarą grubą porcelaną z pieczęciowym drukiem, która ma uchodzić za ręcznie malowaną. Przy czym przynajmniej w takich miejscach jak Chacheng, poza okiem turystów, sprzedawcy nie wciskają kitu, że jest to ręcznie malowane i nawet nie starają się tego opchnąć drożej niż kilka, maksymalnie kilkanaście kuaiów. Niektórzy mogą nie lubić przekombinowanej ceramiki, ale ta mi się naprawdę spodobała. Nawet złocone elementy przełamujące ascetyczność biało-niebieskiej porcelany wydały mi się jak najbardziej na miejscu. Niestety po poniższym zdjęciu padła mi bateria w aparacie, więc niestety mam to jedyne zdjęcie.






W ostatnim sklepie, który poznałem przy mojej poprzedniej wizycie, i w którym kupowałem swój czajniczek indukcyjny Kamjove (który mi się jakiś czas temu lekko przypalił przez automatyczne podgrzewanie - jednak płyta, na szczęście, nie ucierpiała na tym) zakupiłem trochę Tie Guan Yin hong cha. Plusem tej herbaty jest to, że nie ma prawie w ogóle irytującej cierpkości hong cha. Ma za to ciągle słodki smak TGY. Bardzo ciekawa receptura. I stosunkowo niedroga herbata.



Tak więc dzisiejszy wypad zakończyłem w pełni usatysfakcjonowany sheng pu z Changning Yiyou (laoshu) i TGY hong cha.








Wybaczcie jakość zdjęć. U mnie jest już totalnie ciemno, a światło w pokoju mam takie sobie.

niedziela, 25 listopada 2012

1999 showdown

Ze względu na ostatnie zebranie Partii miałem problemy z dostępem do googlowych stron, stąd więc przerwa w postach. Jeśli chodzi o herbaty, to nie próżnowałem.


Ostatnio zacząłem sprowadzać trochę starszych herbat z taobao, co przyniosło różne efekty.


Dzisiaj więc wrzucę krótką notkę o dwóch shengpu z 1999 od tego samego sprzedawcy. Obie herbaty dostałem mniej więcej w tej samej cenie. CNNP Yiwu Zhengshan bingcha po 68 kuaiów, Xiaguan Banchan tuocha z Cang Shan (Dali) za 65 kuaiów.


Liście dość ciekawe. Widać, że przez te trzynaście lat w Kunmingu trochę się postarzały. Niestety herbata ma dość nieprzyjemny "piwniczany" zapach. Jakby skład, w którym była przechowywana był słabo wentylowany. Sądzę też, że tong mógł zostać trochę podlany wodą. Zwłaszcza z jednej strony binga, na samym brzegu liście wyglądają mało przyjaźnie: są szarawe, bardzo suche i kruche. Nie ma jednak śladów pleśni, czy innych "obcych" organizmów. W samym sercu binga jest może kilka miniaturowych żółtych kropek przypominających "jinhua" w heichy. Łatwo i przyjemnie się rozłupuje binga. Liście są duże, niezbyt mocno prasowane.


Napar jest ciemny, drzewno-burgundowy (może nie do końca na zdjęciu widać te czerwone odcienie).

Ma słodki, błotnisty, mulisty zapach. Przebija też intensywniejszy mentolowy aromat. Ma pełny, ciężki smak. Bardzo orzechowy.

W gardle i na języku pozostaje kwiatowy posmak.


Jednak ten koncert smaków psują przebijające się mulisto-piwniczne nuty, niczym strasznie irytujący instrument, podczas przyjemnego utworu. Ciężko się odprężyć i skupić tylko na tym co przyjemne.


Herbata na taobao miała bardzo pochlebne oceny odnośnie smaku. Owszem, jest dobra, jednak ta mulistość jest dla mnie zbyt odstraszająca. Może trafiłem na złego binga. Zastanawiam się nad kupnem drugiego w celu porównania (w końcu cena niewielka). Materiał, z którego jest ten bing jest zdecydowanie dobry. Minusem są warunki przechowywania (co zresztą było wspomniane wprost w aukcji).




Druga herbata: Xiaguan, to interes miesiąca jak dotąd (w zasadzie to nawet najlepszy interes odkąd jestem w Chinach). Pyszna, niezwykle wydajna. Chyba stanę się prawdziwym miłośnikiem Xiaguanów, jak tak dalej pójdzie.


Klasyczny tybetański "grzyb" jest porządnie hermetycznie zapakowany.


Liście są bardzo mocno zbite, ale przy użyciu klasycznego szpikulca do puerów nie ma większych problemów z wydobyciem liści, łamiąc je tylko w minimalnym stopniu.



Chińska nazwa Banchan, to nic innego jak Panczenlama w języku Polskim. Co jest w pewnym sensie dość ironiczną nazwą dla chińskiej herbaty, biorąc pod uwagę cały problematyczny kontekst polityczny (i jakby nie było - czysto humanitarny i religijny). 


Na etykiecie mamy piękny wzór tzw. trzech klejnotów buddyjskich (czyli budda, dharma i sangha).


Bardzo atrakcyjne liście, ładnie i równomiernie się zestarzały. Całkowicie brakuje nieprzyjemnego zapachu uprzedniejszego CNNP.

 Herbata bardzo dobrze dojrzała i w o wiele lepszych warunkach niż poprzednia.



Napar jest bardzo ciemny, nawet aż do 10 parzenia (na zdjęciu po lewej drugie parzenie). Napar jest ciemny, bursztynowy, ciemno brązowy. Ma intensywny drzewno-ziołowy aromat.

Smak również przywodzi na myśl podmokłe drewno. Przebija się przez niego smak siana, suszonych ziół. Również orzechowe nuty są bardzo silne. Przeważnie orzecha włoskiego. Znacznie lepiej do mnie trafia niż CNNP. Całkowity brak mulistego, piwniczego aromatu i smaku.
 
Sympatyczna goryczka, lekko wysuszająca gardło.  Posmak orzecha włoskiego długo pozostaje w ustach. Piękna, bardzo ciemna barwa zaurocza. Wyśmienita herbata. Nie sądziłem, że w przeciągu 13 lat tak ładnie się może zestarzeć shengpu. Nie wiem na ile to, że bardzo lubię Xiaguany, sprawia, że tak bardzo zasmakowała mi ta herbata. Ale jakby nie było - degustacja herbaty to kwestia czysto subiektywna, więc nie ma co tu prowadzić debaty.
 
 
Herbata ma przyjemne qi i działanie lekko rozgrzewające. Jest to niezaprzeczalnie najlepszy stary shengpu w mojej niewielkiej kolekcji. I jeden z najtańszych, chciałbym też zauważyć. Jestem w pełni nią zachwycony. Cudowny kougan. Wprost niesamowity.
 
 
Z każdym kolejnym parzeniem chaqi herbaty daje się we znaki. Jestem coraz bardziej pobudzony i rozgrzany. W znacznym stopniu zwiększa potliwość. Przez mniej więcej 8 parzeń jako wyznacznikiem parzenia posługuję się kropelką na skraju dziubka - jak się chowa, to szybko wylewam napar. Smak nie ustępuje, kolor powoli z każdym parzeniem zaczyna blednąć. Przechodzi z bursztynowego w ciemno-miodowy. Przy ostatnim przełknięciu (8 parzenie)  wciąż czuję smak suszonych ziół, zboża, itp. (kojarzy mi się szczególnie z dzieciństwam i babciną spiżarnią m.in. z ziarnem, fasolą etc.). Na zdjęciu po lewej 10 parzenie.
 
 
Jeszcze przez kolejne najbliższe parzenia trzyma się przyjemny posmak suszonych polnych ziół - rumianku, nagietka, pokrzywy, mięty...

Cały czas bardzo silne chaqi, lekko oszałamiające. Strasznie rozgrzewa i pobudza.

Dochodzę do 15 parzeń (zdjęcie po lewej), kiedy przychodzi czas na przerwę. Piętnaste parzenie jest mniej intensywne. Nadal jest obecny przyjemny, słodki huigan.


Współlokator zrobił curry i przyszli goście. Ja jestem totalnie wypłukany po tych niespełna dwóch litrach herbaty i mam straszną gastrofazę.


Po niespełna dwóch godzinach wracam do herbaty, gdyż jeszcze jest w niej potencjał. Yixing jest już zimny, czego nie lubię, jendak da się to znieść. Wyciągam z niej kolejne pięć parzeń przed ostatecznym zakończeniem sesji. Jestem bardzo zadowolony z tej herbaty. W ostatnich parzeniach nie czuć już wszystkich jej nut, lecz wciąż jest bardzo przyjemna i słodka.
 
 
Liście również bardzo ciekawie się prezentują. Duża ilość ładnych, mięsistych patyczków. Mają piękną ciemną barwę.
 
 

 
 
Podsumowując: Xiaguan zdecydowanie wygrywa. Cieszę się, że kupiłem dwa Xiaguany i jednego CNNP, a nie odwrotnie. I już przymierzam się do zwiększenia kolekcji tych Xiaguanów.


poniedziałek, 5 listopada 2012

Heicha cz. 2

Od poprzedniego wpisu mozolnie i powoli eksploruję klimaty chińskich mniejszości etnicznych i herbaty heicha. Na temat heichy z Shaanxi jest niewiele informacji, poza tym, że główny producent tej herbaty działa dopiero od kilku lat. Na razie spełzły na niczym moje poszukiwania informacji chociażby o tradycji picia heichy wśród tutejszej mniejszości huiów. Nie miałem też jak dotąd sposobności spróbowania innej heichy poza tą z Shaanxi, chociaż ostatnio zakupiłem całą cegłę z Anhua.


Informacje, które posiadłem nie są w żaden sposób ezoteryczne, należą wręcz do kanonu "common knowledge" o heichy, powtarzanych w każdym chińskim opisie herbaty. I tak poza standardowymi elementami zdrowotnymi (bo obniża ciśnienie, redukuje cholesterol, odchudza, rozgrzewa, leczy "to" i "tamto", etc.) dowiedziałem się takich podstaw.


Kwestia nazewnictwa. Oprócz powszechnie znanej nazwy heicha, znana jest ona również pod takimi nazwami jak fucha.W języku chińskim funkcjonuje to pod dwoma różnymi zapisami, z czego jeden jest szczególnie popularny. Fucha 茯茶 jak i fuzhuan cha 茯砖茶. Jeszcze jedna nazwa pod, którą może być znana ze względu na swoje zdrowotne właściwości to fucha 福茶. W tym zapisie wykorzystywany jest chiński ideogram na szczęście. Jeśli zdobędę jeszcze jakąś dokładniejszą wiedzę na ten temat, uzupełnię te informacje.


Herbata jest produkowana przez mniejszości narodowe, głównie wywodząca się z tzw. prowincji granicznych (co wiedziałem w sumie już wcześniej, jako jedną z niewielu rzeczy). Służyła jako jeden z środków handlu i wymiany. Ze względu na swoją specyfikę mogła przetrwać w trudnych warunkach podróżnych, co było istotne dla wędrujących kupców. Czy deszcz czy susza, jest to porządna, mocna herbata, która się nie złamie (chodzi mi o ducha herbaty, a nie cegłę, aczkolwiek te drugie potrafią być naprawdę mocne...). Wszystko jednak bardzo ogólnikowo, nie znalazłem jeszcze szczegółowych informacji. Do tego kilka legend i teorii, jak powstała ta forma herbaty; np. że pewna grupa kupców w trakcie podróży zauważyła, że herbata zaczęła im się psuć i ją porzucili. Następnie, po długim czasie pewna grupa ludzi ratujących się ucieczką znalazła tą herbatę, która pomogła im przetrwać. Przez ten czas herbata sfermentowała i uzyskała formą heichy. Służyła jako lekarstwo, a jej właściwości sprawiały, że uzupełniła dietę uciekinierów o wartości odżywcze, których nie miała dieta pozbawiona świeżych roślin, warzyw, owoców.

Grzyb herbaciany.




To co faktycznie było dla mnie ostatnio enigmą, i jak ślepiec w jaskini starałem się zrozumieć z czym mam do czynienia, tak teraz jest to dla mnie odrobinę mniej tajemnicze. Żółty nalot, czyli właśnie owy "złoty kwiat" (chin. jinhua) jest niczym innym (o czym informował mnie początkowo Wojtek) jak pewnym szczepem grzyba - a nie jak poprzednio sądziłem szczepem krzewu (oczywiście nie zmienia to faktu, że jest taki szczep jak jinhuacha, ale nie ma on nic wspólnego z "tym" jinhua). Tak jak nasze sery (których tak mi tutaj brakuje) dojrzewają i rozwijają się odpowiednio dzięki odpowiednim szczepom pleśni, tak ta herbata uzyskuje swój charakter dzięki owemu tajemniczemu Coronoid Eurotium. I tak poza oczywistymi zaletami wpływającymi w cudowny sposób na nasze zdrowie (tutaj powinna być długa litania najbardziej znakomitych i szokujących wyników badań) ma bardzo istotny wpływ na strukturę i charakter tej herbaty. Próbowałem dowiedzieć się jaki jest szczególny sposób powstawania tego "złotego kwiatu", ale dowiedziałem się tylko tyle, że jego rozrost można zawdzięczać temu, że liście są drobno cięte, z dużą ilością patyczków i bardzo mocno zbijane w cegłę przy użyciu pary (czyli de facto podobny proces produkcji jak u puerów). Ograniczone dojście powietrza, kontrolowana wilgoć i wentylacja sprawiają, że powstają bardzo dobre warunki do rozrostu tego grzyba/pleśni (czas dla mnie wrócić do podręczników biologii dla szkół średnich). Grzyb ten podtrzymuje strukturę cegły. Sprawia, że się zwarto i mocno trzyma. Nie jest sucha i nie kruszy się tak łatwo. Nadaje również charakterystyczny smak herbacie; jakkolwiek dla mnie, przy długim zaparzeniu jest zbyt intensywnie kwiatowa.


Dla osób zainteresowanych heichą z Shaanxi zamieszczam krótki filmik na temat tej herbaty i jej produkcji:





Mam nadzieję, że znajdę wkrótce więcej informacji na temat heichy (np. tradycji jej przetwarzania i parzenia), którymi będę mógł się z Wami podzielić.

Jakby ktoś z Was miał jakieś ciekawe informacje proszę bez krępowania wpisywać w komentarzach. To samo dotyczy wszelkich uwag czysto merytorycznych, jeśli gdzieś coś źle/nieściśle napisałem.

niedziela, 28 października 2012

2007 Xiaguan "Teji" i heicha

W Xi'anie nastały mroźnie dni ostatnimi czasy. Może samego mrozu jeszcze nie ma, ale średnia temperatura ok. 12 stopni też mnie nie zadowala. Wiatr coraz silniejszy, a i deszcze obfite.






Przyjemna pogoda na spacery, jeśli się lubi taką pogodę. Minusem jest to, że wracając do mieszkania po takim spacerze, wcale nie jest cieplej w środku.






Próbuję się rozgrzewać puerami, ale nie można spędzić całego dnia nad herbatą (jakkolwiek naprawdę bardzo bym chciał). Sprawia to, że zacząłem się ostatnio na taobao nawet rozglądać za jakimiś sensownymi paleniskami do herbaty. Niektóre furo są naprawdę w atrakcyjnej cenie, ale dostawa EMSem to często drugie tyle ceny...






Cieszę się jednak z tego powodu, że można się zaszyć w domu z książką i czarką gorącej, rozgrzewającej herbaty.

Od około półtora tygodnia popijam Xiaguana "Teji" (Special-grade) z 2007 roku. Tuo jest konkretne - nie bagatela 250 gram. Jednakże dość szybko schodzi, więc muszę się zaopatrzyć jeszcze przynajmniej w jedną sztukę.


Postrzegam się jako fana-amatora Xiaguanów. Próbowałem ich trochę, jednak w dużej mierze albo dość młode puery, albo tzw. dry-storage.






Dzisiejszy zapis będzie pewną syntezą moich ostatnich obserwacji. Przy czym dzisiejszą sesję uważam za najlepszą jaką mi się udało zrobić.






Liście są spore, poskręcane. Ciężko mi rozdrobnić tuo przy użyciu noża, bez szpikulca. Staram się jednak tak podważać liście, żeby ich nie połamać.

W kwestii smaku nie pozostają żadne wątpliwości, że pierwsze co uderza, to cytrusowa cierpkość i kwaskowatość w pierwszych łykach tego puera. W pierwszym parzeniu, nawet kilkusekundowym czuć intensywne ku. Obecne są również charakterystyczne dla xiaguana tytoniowe nuty. Są one jednak dość subtelne, nie "popiolniczkowe". Są to bardzo miłe, rozgrzewające doznania (od strony fizycznej jak i psychicznej).

Smak jak i zapach wydają mi się "spiżarniane". Wczoraj mi się kojarzyło z dojrzewającym serem, dzisiaj zapisałem, że smak jest "delikatnie kwiatowy, podwędzany... przywodzi na myśl dymione wędliny i sery".

Pomimo dużej ilości liści, herbata nie jest agresywna. Ma umiarkowane qi i przyjemny huigan. Smak przyjemnie rozchodzi się po języku. Z późniejszymi parzeniami jest coraz pełniejszy, głębszy, wyraźniejszy. Przy pierwszej degustacji tej herbaty nie potrafiłem za bardzo dookreślić smaku. Figurował jedynie jako "kwiatowy/owocowy". Z zaznaczeniem, że jest bardzo świeży, pełny i głęboki. Momentami da się wyczuć zbożowe nuty, kojarzące mi się jednak przede wszystkim z zapachem suchej kukurydzy.

Napar jest bardzo ładny, klarowny i oleisty. Mam wrażenie, że to tuo bardzo wolno dojrzewa. Napar wysusza gardło, co szczególnie czuć po ok. 12 parzeniach.






Piąte parzenie, gdy kwaskowatość jest wygaszona, ale wciąż obecna, charakteryzuje się bogatszych, bardziej złożonym smakiem niż poprzednie. Wyczuwa się niedostrzegalne, lub stłumione dotąd nuty.
Cytrusowa cierpkość jest doskonale wkomponowana w resztę bukietu.

Przy szóstym parzeniu wciąż ciężko mi uchwycić i scharakteryzować "odsłonięty" już smak. Zauważam również miłe szczypanie w gardle. Również zauważony już wcześniej smak zboża: wafelkowy, kukurydziany.

Siódme parzenie wciąż mnie intryguje. Wciąż nie byłem w stanie do końca określić smaku, który już tak mocno był wyczuwalny; brakowało mi porównania, słów, do jego nazwania. Na pewno jest świeży, jakieś owoce... I wtedy mnie uderzyło. Przecież to gruszka. Najnormalniejsza w świecie gruszka. Może to jest subiektywne doznanie, ze względu na brak polskich owoców, których mój organizm sam się domaga o tej porze roku. Jednak smak ten się utrzymuje przez cały czas i nie chce mnie opuścić. Jestem całkowicie przekonany, że to jednak gruszka :)

Gdy cierpkość i goryczka z kolejnymi parzeniami ustępują smak gruszki wydaje mi się jeszcze wyraźniejszy. Chociaż zastanawiałem się też nad świeżą śliwką...

Aż do końca mogę się zastanawiać nad tym subtelnym smakiem świeżych owoców (gruszki w mojej opinii). Cierpkość, goryczka i kwaskowatość przemija powoli. Wciąż obecny słodkawy posmak, przyjemny delikatny huigan. Jest dostatecznie rozgrzewająca i pobudzająca, bez nadmiernego chaqi.






Liście są dość zróżnicowane. Mamy duże liście jak i trochę pączków. Sporo patyczków.






Powyższe zdjęcie przedstawia liście z mojego pierwszego parzenia tego Xiaguana. Poniższe zdjęcie jest z wczoraj:






Jak widać fermentacja zachodzi, jednak dość powoli.


W tytule już w pewien sposób zapowiedziałem, że napiszę coś o heicha. Te próbki dostałem niedawno z herbaciarni w której kupuję Xiaguany.






W środku znajduje się pięć pozornie takich samych próbek.






Jednak po przyjrzeniu się, w prawnym górnym rogu jest nazwa każdej z herbat.






Powyższa herbata jest jak dotąd jedyną, którą spróbowałem z tego zestawu. Jest to próbka baiyanfucha zbijanej w cegiełkę. Pierwszy raz mam do czynienia z heichą z Shaanxi. Podobno jest to herbata mniejszości etnicznej hui. Na stronie producenta znajduje się zdjęcie, które raczej sugerowałoby sypką wersję tej herbaty niż cegiełkę.


Początkowo nie miałem też absolutnie pojęcia co to jest jinhua. Po małym researchu (i pomocy współlokatora biegłego w chińskim) okazało się, że jinhua cha to nic innego jak wychodowany sztucznie w Chinach szczep kamelii (herbaty) o małych żółtych kwiatach, które przypominają mi trochę nasze kaczeńce. Wybaczcie mi to porównanie, ale w kwestiach botanicznych jestem totalnym laikiem; sądzę że moja wiedza z tego zakresu była największa gdzieś na przełomie podstawówki i gimnazjum, kiedy to jeszcze biegało się po parkach i polach (w owych czasach w mojej okolicy zamiast betonowych osiedli było dużo pół) zamiast siedzieć w ciemnym pokoju przed komputerem.






Herbata ma smak aromatyzowanej. Nie wiem czy to jest efekt rzeczywistego procesu aromatyzacji, czy jest przetwarzana w inny sposób. Jak widać na powyższym zdjęciu mojej próbki, obecny jest żółty pyłek.





Herbata jest niezwykle ciekawa. Warto ją trochę dłużej przetrzymać.





Również przez to, że cegiełka jest bardzo mocno zbita, długo trwa rozwijanie się liści.






Jest ona również przez to bardzo wydajna. Jej kwiatowy, niby chryzantemowy smak jest przyjemny. W sam raz na zimne wieczory.


Poniższe zdjęcie przedstawia w pełni rozwinięte liście.






W każdym bądź razie jest to bardzo przyjemna, rozgrzewająca herbata. Nie jest to najtańsza herbata (na podstawie danych ze strony wychodzi ok. 60 zł za 100 gram), co sprawia, że może nie można jej pić litrami, jak zwykłe aromatyzowane herbaty, ale warto się nią zainteresować. Jeśli ktoś by przejeżdżał przez Shaanxi taka herbata jest świetnym materiałem na swoistą pamiątkę (dopóki się jej nie wypije ;) jak i prezent.



 ciepełko.