niedziela, 28 października 2012

2007 Xiaguan "Teji" i heicha

W Xi'anie nastały mroźnie dni ostatnimi czasy. Może samego mrozu jeszcze nie ma, ale średnia temperatura ok. 12 stopni też mnie nie zadowala. Wiatr coraz silniejszy, a i deszcze obfite.






Przyjemna pogoda na spacery, jeśli się lubi taką pogodę. Minusem jest to, że wracając do mieszkania po takim spacerze, wcale nie jest cieplej w środku.






Próbuję się rozgrzewać puerami, ale nie można spędzić całego dnia nad herbatą (jakkolwiek naprawdę bardzo bym chciał). Sprawia to, że zacząłem się ostatnio na taobao nawet rozglądać za jakimiś sensownymi paleniskami do herbaty. Niektóre furo są naprawdę w atrakcyjnej cenie, ale dostawa EMSem to często drugie tyle ceny...






Cieszę się jednak z tego powodu, że można się zaszyć w domu z książką i czarką gorącej, rozgrzewającej herbaty.

Od około półtora tygodnia popijam Xiaguana "Teji" (Special-grade) z 2007 roku. Tuo jest konkretne - nie bagatela 250 gram. Jednakże dość szybko schodzi, więc muszę się zaopatrzyć jeszcze przynajmniej w jedną sztukę.


Postrzegam się jako fana-amatora Xiaguanów. Próbowałem ich trochę, jednak w dużej mierze albo dość młode puery, albo tzw. dry-storage.






Dzisiejszy zapis będzie pewną syntezą moich ostatnich obserwacji. Przy czym dzisiejszą sesję uważam za najlepszą jaką mi się udało zrobić.






Liście są spore, poskręcane. Ciężko mi rozdrobnić tuo przy użyciu noża, bez szpikulca. Staram się jednak tak podważać liście, żeby ich nie połamać.

W kwestii smaku nie pozostają żadne wątpliwości, że pierwsze co uderza, to cytrusowa cierpkość i kwaskowatość w pierwszych łykach tego puera. W pierwszym parzeniu, nawet kilkusekundowym czuć intensywne ku. Obecne są również charakterystyczne dla xiaguana tytoniowe nuty. Są one jednak dość subtelne, nie "popiolniczkowe". Są to bardzo miłe, rozgrzewające doznania (od strony fizycznej jak i psychicznej).

Smak jak i zapach wydają mi się "spiżarniane". Wczoraj mi się kojarzyło z dojrzewającym serem, dzisiaj zapisałem, że smak jest "delikatnie kwiatowy, podwędzany... przywodzi na myśl dymione wędliny i sery".

Pomimo dużej ilości liści, herbata nie jest agresywna. Ma umiarkowane qi i przyjemny huigan. Smak przyjemnie rozchodzi się po języku. Z późniejszymi parzeniami jest coraz pełniejszy, głębszy, wyraźniejszy. Przy pierwszej degustacji tej herbaty nie potrafiłem za bardzo dookreślić smaku. Figurował jedynie jako "kwiatowy/owocowy". Z zaznaczeniem, że jest bardzo świeży, pełny i głęboki. Momentami da się wyczuć zbożowe nuty, kojarzące mi się jednak przede wszystkim z zapachem suchej kukurydzy.

Napar jest bardzo ładny, klarowny i oleisty. Mam wrażenie, że to tuo bardzo wolno dojrzewa. Napar wysusza gardło, co szczególnie czuć po ok. 12 parzeniach.






Piąte parzenie, gdy kwaskowatość jest wygaszona, ale wciąż obecna, charakteryzuje się bogatszych, bardziej złożonym smakiem niż poprzednie. Wyczuwa się niedostrzegalne, lub stłumione dotąd nuty.
Cytrusowa cierpkość jest doskonale wkomponowana w resztę bukietu.

Przy szóstym parzeniu wciąż ciężko mi uchwycić i scharakteryzować "odsłonięty" już smak. Zauważam również miłe szczypanie w gardle. Również zauważony już wcześniej smak zboża: wafelkowy, kukurydziany.

Siódme parzenie wciąż mnie intryguje. Wciąż nie byłem w stanie do końca określić smaku, który już tak mocno był wyczuwalny; brakowało mi porównania, słów, do jego nazwania. Na pewno jest świeży, jakieś owoce... I wtedy mnie uderzyło. Przecież to gruszka. Najnormalniejsza w świecie gruszka. Może to jest subiektywne doznanie, ze względu na brak polskich owoców, których mój organizm sam się domaga o tej porze roku. Jednak smak ten się utrzymuje przez cały czas i nie chce mnie opuścić. Jestem całkowicie przekonany, że to jednak gruszka :)

Gdy cierpkość i goryczka z kolejnymi parzeniami ustępują smak gruszki wydaje mi się jeszcze wyraźniejszy. Chociaż zastanawiałem się też nad świeżą śliwką...

Aż do końca mogę się zastanawiać nad tym subtelnym smakiem świeżych owoców (gruszki w mojej opinii). Cierpkość, goryczka i kwaskowatość przemija powoli. Wciąż obecny słodkawy posmak, przyjemny delikatny huigan. Jest dostatecznie rozgrzewająca i pobudzająca, bez nadmiernego chaqi.






Liście są dość zróżnicowane. Mamy duże liście jak i trochę pączków. Sporo patyczków.






Powyższe zdjęcie przedstawia liście z mojego pierwszego parzenia tego Xiaguana. Poniższe zdjęcie jest z wczoraj:






Jak widać fermentacja zachodzi, jednak dość powoli.


W tytule już w pewien sposób zapowiedziałem, że napiszę coś o heicha. Te próbki dostałem niedawno z herbaciarni w której kupuję Xiaguany.






W środku znajduje się pięć pozornie takich samych próbek.






Jednak po przyjrzeniu się, w prawnym górnym rogu jest nazwa każdej z herbat.






Powyższa herbata jest jak dotąd jedyną, którą spróbowałem z tego zestawu. Jest to próbka baiyanfucha zbijanej w cegiełkę. Pierwszy raz mam do czynienia z heichą z Shaanxi. Podobno jest to herbata mniejszości etnicznej hui. Na stronie producenta znajduje się zdjęcie, które raczej sugerowałoby sypką wersję tej herbaty niż cegiełkę.


Początkowo nie miałem też absolutnie pojęcia co to jest jinhua. Po małym researchu (i pomocy współlokatora biegłego w chińskim) okazało się, że jinhua cha to nic innego jak wychodowany sztucznie w Chinach szczep kamelii (herbaty) o małych żółtych kwiatach, które przypominają mi trochę nasze kaczeńce. Wybaczcie mi to porównanie, ale w kwestiach botanicznych jestem totalnym laikiem; sądzę że moja wiedza z tego zakresu była największa gdzieś na przełomie podstawówki i gimnazjum, kiedy to jeszcze biegało się po parkach i polach (w owych czasach w mojej okolicy zamiast betonowych osiedli było dużo pół) zamiast siedzieć w ciemnym pokoju przed komputerem.






Herbata ma smak aromatyzowanej. Nie wiem czy to jest efekt rzeczywistego procesu aromatyzacji, czy jest przetwarzana w inny sposób. Jak widać na powyższym zdjęciu mojej próbki, obecny jest żółty pyłek.





Herbata jest niezwykle ciekawa. Warto ją trochę dłużej przetrzymać.





Również przez to, że cegiełka jest bardzo mocno zbita, długo trwa rozwijanie się liści.






Jest ona również przez to bardzo wydajna. Jej kwiatowy, niby chryzantemowy smak jest przyjemny. W sam raz na zimne wieczory.


Poniższe zdjęcie przedstawia w pełni rozwinięte liście.






W każdym bądź razie jest to bardzo przyjemna, rozgrzewająca herbata. Nie jest to najtańsza herbata (na podstawie danych ze strony wychodzi ok. 60 zł za 100 gram), co sprawia, że może nie można jej pić litrami, jak zwykłe aromatyzowane herbaty, ale warto się nią zainteresować. Jeśli ktoś by przejeżdżał przez Shaanxi taka herbata jest świetnym materiałem na swoistą pamiątkę (dopóki się jej nie wypije ;) jak i prezent.



 ciepełko.

4 komentarze:

  1. Zółte plamki na herbacie to rodzaj grzyba charakterystycznego dla hei cha- zarówno tych z Shaanxi czy Guangxi.

    Pozdrawiam,
    wojtek

    OdpowiedzUsuń
  2. A, i chyba nie chodzi o żółte kwiatki krzewu a o "złoty kwiat" Jin Hua - czyli nic innego jak ten żółty grzybowo/pleśniowy nalot na herbacie wywołany przez bakterie eurotium cristatum.



    Piękne zdjęcia, Piotrku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki wielkie :) Pierwszy raz w życiu parzyłem sobie heichę, więc tego nie przewidziałem nawet. Zastanawia mnie jeszcze ten mocno kwiatowy smak. Dopuszczam do wiadomości, że może to być też tak jak w przypadku dancongów i wcale nie musi to być jakoś dodatkowo sztucznie aromatyzowane. Zwłaszcza jeśli ta herbata jest robiona z jakiegoś dziwnego szczepu. Fajnie by było jakby ktoś wiedział coś na ten temat więcej. Ja w tym temacie czuję się zielony ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpisałem zanim zobaczyłem twój wpis. Też jest taka możliwość. Jeśli faktycznie ten żółty nalot/grzyb jest nazywany jin hua, to chyba faktycznie sprawa rozwiązana ;] Ja szukałem po necie co to jest to jin hua, i jedynie co znalazłem z kumplem to właśnie ten szczep krzewu jihuacha. Jutro dokładniej się temu przyjrzę ;]Dzięki wielkie za informację. Muszę chyba sobie coś więcej o heichy poczytać.

    OdpowiedzUsuń