Mao Cha

Wbrew pozorom blog ten nie jest poświęcony kawiarnianemu neomarksizmowi. Choć jeszcze gdy to piszę, po wpisaniu do google grafika "mao cha", jako pierwszy wynik wyszukiwania wyskakuje zdjęcie ze spotkania pomiędzy Mao Zedongiem i Che Guevarą. Zapewniam, że blog ten jest tak bardzo apolityczny, jak tylko być może.

Mao cha to liście krzewów herbacianych camellia sinensis, które przeszły odpowiedni proces, dzięki któremu mogą być dalej wykorzystane do produkcji pu'erów.
Liście zbierane są w górzystej i deszczowej prowincji Yunnan, na południu Chin. W jak najkrótszym czasie po zebraniu muszą one ulec przetworzeniu. Bardzo często dzieje się to zaledwie kilka kilometrów od miejsca zbiorów. Nie mogą one być zbyt ciasno pakowane przy transporcie, żeby nie doszło do uszkodzenia liści, czy przyspieszonej fermentacji. Niezwłocznie muszą być one rozłożone (przeważnie na matach lub w koszach) i przesuszone. Następnie zachodzi proces zwany sha qing polegający na "zabijaniu zieleni", co w rzeczywistości przekłada się na "prażenie" liści w wielkich wokach na odpowiednim ogniu, przez co zatrzymuje się proces oksydacji, nie pozwalając na nadmierne wydzielanie się enzymów z liści. Kolejnym etapem jest rou nian polegające na umiejętnym rolowaniu liści, co nadaje im odpowiedni kształt i jednocześnie łamie szypułki liści, dzięki czemu uwalnia się pozostałą resztę enzymów. Metody wykonywania tej czynności są bardzo zróżnicowane i mogą się różnić pomiędzy poszczególnymi regionami, a nawet być związane z konkretną rodzinną tradycją. Dzisiaj nie zawsze wykonuje się te wszystkie czynności ręcznie, gdyż jest to bardzo wyczerpująca praca i dużo producentów preferuje wykorzystywać maszyn. Później następuje suszenie liści, które może trwać w zależności od pogody kilka godzin, czy wiele dni. Im dłuższy proces, tym więcej herbata traci na jakości.  Tak oto otrzymujemy mao cha, którą można już spożywać, albo dalej poddać procesowi tworzenia herbaty pu'er.

Chińskie mao, to również kot. Mój domowy kot nie zawsze jest idealnym towarzyszem do przygotowywania herbaty. Z jednej strony potrafi wprowadzić uspokajający nastrój rozwalając się pod stołem, z drugiej, kiedy tylko jest sfrustrowany mną, wie że najlepszym sposobem na dokuczenie mi jest buszowanie w utensyliach. Na szczęście do dzisiaj jedyną ofiarą pozostało wieczko od szklanego gaiwana. Ciężko jednak o stworzenie, które ma tak bliskiego ducha chan, a jak mówi chińskie przysłowie "chan i herbata mają ten sam smak" (chan cha yi wei). Tak więc, mój koci arhat jest idealnym towarzyszem w drodze herbaty, nawet jeśli jest czasem kapryśny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz