Ostatnio zacząłem sprowadzać trochę starszych herbat z taobao, co przyniosło różne efekty.
Dzisiaj więc wrzucę krótką notkę o dwóch shengpu z 1999 od tego samego sprzedawcy. Obie herbaty dostałem mniej więcej w tej samej cenie. CNNP Yiwu Zhengshan bingcha po 68 kuaiów, Xiaguan Banchan tuocha z Cang Shan (Dali) za 65 kuaiów.
Liście dość ciekawe. Widać, że przez te trzynaście lat w Kunmingu trochę się postarzały. Niestety herbata ma dość nieprzyjemny "piwniczany" zapach. Jakby skład, w którym była przechowywana był słabo wentylowany. Sądzę też, że tong mógł zostać trochę podlany wodą. Zwłaszcza z jednej strony binga, na samym brzegu liście wyglądają mało przyjaźnie: są szarawe, bardzo suche i kruche. Nie ma jednak śladów pleśni, czy innych "obcych" organizmów. W samym sercu binga jest może kilka miniaturowych żółtych kropek przypominających "jinhua" w heichy. Łatwo i przyjemnie się rozłupuje binga. Liście są duże, niezbyt mocno prasowane.
Ma słodki, błotnisty, mulisty zapach. Przebija też intensywniejszy mentolowy aromat. Ma pełny, ciężki smak. Bardzo orzechowy.
W gardle i na języku pozostaje kwiatowy posmak.
Jednak ten koncert smaków psują przebijające się mulisto-piwniczne nuty, niczym strasznie irytujący instrument, podczas przyjemnego utworu. Ciężko się odprężyć i skupić tylko na tym co przyjemne.
Herbata na taobao miała bardzo pochlebne oceny odnośnie smaku. Owszem, jest dobra, jednak ta mulistość jest dla mnie zbyt odstraszająca. Może trafiłem na złego binga. Zastanawiam się nad kupnem drugiego w celu porównania (w końcu cena niewielka). Materiał, z którego jest ten bing jest zdecydowanie dobry. Minusem są warunki przechowywania (co zresztą było wspomniane wprost w aukcji).
Druga herbata: Xiaguan, to interes miesiąca jak dotąd (w zasadzie to nawet najlepszy interes odkąd jestem w Chinach). Pyszna, niezwykle wydajna. Chyba stanę się prawdziwym miłośnikiem Xiaguanów, jak tak dalej pójdzie.
Klasyczny tybetański "grzyb" jest porządnie hermetycznie zapakowany.
Liście są bardzo mocno zbite, ale przy użyciu klasycznego szpikulca do puerów nie ma większych problemów z wydobyciem liści, łamiąc je tylko w minimalnym stopniu.
Chińska nazwa Banchan, to nic innego jak Panczenlama w języku Polskim. Co jest w pewnym sensie dość ironiczną nazwą dla chińskiej herbaty, biorąc pod uwagę cały problematyczny kontekst polityczny (i jakby nie było - czysto humanitarny i religijny).
Na etykiecie mamy piękny wzór tzw. trzech klejnotów buddyjskich (czyli budda, dharma i sangha).
Bardzo atrakcyjne liście, ładnie i równomiernie się zestarzały. Całkowicie brakuje nieprzyjemnego zapachu uprzedniejszego CNNP.
Herbata bardzo dobrze dojrzała i w o wiele lepszych warunkach niż poprzednia.
Napar jest bardzo ciemny, nawet aż do 10 parzenia (na zdjęciu po lewej drugie parzenie). Napar jest ciemny, bursztynowy, ciemno brązowy. Ma intensywny drzewno-ziołowy aromat.
Smak również przywodzi na myśl podmokłe drewno. Przebija się przez niego smak siana, suszonych ziół. Również orzechowe nuty są bardzo silne. Przeważnie orzecha włoskiego. Znacznie lepiej do mnie trafia niż CNNP. Całkowity brak mulistego, piwniczego aromatu i smaku.
Sympatyczna goryczka, lekko wysuszająca gardło. Posmak orzecha włoskiego długo pozostaje w ustach. Piękna, bardzo ciemna barwa zaurocza. Wyśmienita herbata. Nie sądziłem, że w przeciągu 13 lat tak ładnie się może zestarzeć shengpu. Nie wiem na ile to, że bardzo lubię Xiaguany, sprawia, że tak bardzo zasmakowała mi ta herbata. Ale jakby nie było - degustacja herbaty to kwestia czysto subiektywna, więc nie ma co tu prowadzić debaty.
Herbata ma przyjemne qi i działanie lekko rozgrzewające. Jest to niezaprzeczalnie najlepszy stary shengpu w mojej niewielkiej kolekcji. I jeden z najtańszych, chciałbym też zauważyć. Jestem w pełni nią zachwycony. Cudowny kougan. Wprost niesamowity.
Z każdym kolejnym parzeniem chaqi herbaty daje się we znaki. Jestem coraz bardziej pobudzony i rozgrzany. W znacznym stopniu zwiększa potliwość. Przez mniej więcej 8 parzeń jako wyznacznikiem parzenia posługuję się kropelką na skraju dziubka - jak się chowa, to szybko wylewam napar. Smak nie ustępuje, kolor powoli z każdym parzeniem zaczyna blednąć. Przechodzi z bursztynowego w ciemno-miodowy. Przy ostatnim przełknięciu (8 parzenie) wciąż czuję smak suszonych ziół, zboża, itp. (kojarzy mi się szczególnie z dzieciństwam i babciną spiżarnią m.in. z ziarnem, fasolą etc.). Na zdjęciu po lewej 10 parzenie.
Jeszcze przez kolejne najbliższe parzenia trzyma się przyjemny posmak suszonych polnych ziół - rumianku, nagietka, pokrzywy, mięty...
Cały czas bardzo silne chaqi, lekko oszałamiające. Strasznie rozgrzewa i pobudza.
Dochodzę do 15 parzeń (zdjęcie po lewej), kiedy przychodzi czas na przerwę. Piętnaste parzenie jest mniej intensywne. Nadal jest obecny przyjemny, słodki huigan.
Współlokator zrobił curry i przyszli goście. Ja jestem totalnie wypłukany po tych niespełna dwóch litrach herbaty i mam straszną gastrofazę.
Po niespełna dwóch godzinach wracam do herbaty, gdyż jeszcze jest w niej potencjał. Yixing jest już zimny, czego nie lubię, jendak da się to znieść. Wyciągam z niej kolejne pięć parzeń przed ostatecznym zakończeniem sesji. Jestem bardzo zadowolony z tej herbaty. W ostatnich parzeniach nie czuć już wszystkich jej nut, lecz wciąż jest bardzo przyjemna i słodka.
Liście również bardzo ciekawie się prezentują. Duża ilość ładnych, mięsistych patyczków. Mają piękną ciemną barwę.
Podsumowując: Xiaguan zdecydowanie wygrywa. Cieszę się, że kupiłem dwa Xiaguany i jednego CNNP, a nie odwrotnie. I już przymierzam się do zwiększenia kolekcji tych Xiaguanów.
Piotrek, Myślisz, że ten Xiaguan jest specjalnie robiony na rynek tybetański?
OdpowiedzUsuń