piątek, 5 kwietnia 2013

Qing Ming Jie

Wczoraj, 4 kwietnia, było święto Qing Ming. Zwane niekiedy "świętem światłości", czy "świętem pielęgnowania grobów". Niestety pogoda była dość depresyjna i ponura, choć być może pasująca na takie właśnie święto. Postanowiłem więc odwiedzić miejską świątynię taoistyczną Ośmiu Nieśmiertelnych (Ba Xian). Przy okazji zahaczając o targ staroci, gdzie każdy się stara wycisnąć ode mnie całą kasę. Na szczęście staram się na take wypady zabierać minimum, żeby się jakoś ograniczać. I tak się kończy w ten sposób, że zostaje mi tylko parę kuaiów na opłatę na autobus plus metro.




Po drodze odwiedziłem jeszcze małą świątynię buddyjską ukrytą pomiędzy wieżowcami a placami budowy. Była to chwila wytchnienia i odpoczynku dla ducha, z tego względu, że świątynia ta posiadała bardzo ładny i klimatyczny ogród na dziedzińcu, przesiąknięty wręcz chan.





W tym momencie nawet deszcz zdarzał się nie przeszkadzać. Po jakichś 15 minutach wytchnienia poszedłem dalej.

Po drodze można było zobaczyć więcej niż zazwyczaj stoisk z ofiarami dla umarłych (sztuczne pieniądze, papierowe monety, ubrania, itp.) Zazwyczaj jest ich najwięcej na ulicy przy wschodniej ścianie Ba Xian. Tym razem te stoiska wyrastały prawie wszędzie. Nawet u mnie na ulicy stoi jedno od jakichś trzech dni.



Doszedłem w końcu do targu staroci, który prowadzi bezpośrednio do głównego wejścia świątyni. Ze względu na deszcz i dość późną popołudniową porę znaczna część stoisk była już zamknięta.



Udało mi się jednak znaleźć to czego szukałem. Mianowicie ceramiczne płytki na dach. Ozdobne wykończenia dachówek umieszczane na samym końcu. Tak zwane wadang (瓦当). Ich historia jest dość długa. Zdaje się, że pierwsze pojawiły się za czasów dynastii Tang. Niektórzy ze sprzedawców twierdzą, że posiadają takowe. Nie jestem specjalistą, więc nie jestem w stanie tego zweryfikować. Nie rzucałem się więc też na takie smakołyki, które chodzą za nie bagatela 500 yuanów. Płytki poniżej udało mi się stargować do 40 yuanów. Biorąc pod uwagę, że chciał początkowo jakieś 140 uważam to za w miarę udany zakup. Sprzedawca twierdził, że są z epoki Qing. Dla mnie równie dobrze mogą być z okresu Republiki. Naprawdę nie jest to w tym momencie aż tak istotne jeśli są w dobrym stanie i ładnie wyglądają.


Świątynia Ba Xian na początku świeciła pustkami. Jest za późno dla turystów, a uroczystości jeszcze się nie zaczęły. Sądzę też, że pogoda miała wpływ na liczbę obecnych. Biorąc pod uwagę, że miasto ma 8 milionów mieszkańców, a to największa świątynia w mieście (nie uwzględniam tych, które są kilka kilometrów za miastem i są mega-świątyniami, lecz bardziej funkcjonują jako atrakcje turystyczne niż miejsca kultu), to ilość zainteresowanych celebracją Qing Ming na miejscu była znikoma (może 30-40 osób). Pewnie też większość, która miała możliwość wolała jechać na cmentarz za miasto.



Deszcz skutecznie rozproszył wiernych. Wydaje się, że tylko jeden tradycjonalista jest na tyle zdeterminowany, żeby podążać tao. Zresztą, czymże jest taka mżawka na drodze ku nieśmiertelności?



Właściwe palenie ofiar dla zmarłych zaczęło się jakąś godzinę po rozpoczęciu liturgii. Szczerze mówiąc byłem świadkiem paru dziwnych i nieprzyjemnych ekscesów pomiędzy ludźmi. Przykre jest kiedy zdarzają się takie rzeczy. Ale jak można się przekonać w każdej tradycji religijnej znajdą się osoby, które znajdą powód do ubliżenia bliźnim bez powodu. Niestety będąc w Chinach czar religii Wschodu, który w duchu pewnego orientalizmu jest u nas nadal do pewnego stopnia idealizowany, dość szybko pryska. Powrót do lektury Ericha Fromma po tych doświadczeniach może tylko wywołać lekki uśmieszek na twarzy. Wydaje się, że dzisiaj religijność Chińczyków przynajmniej, jest w nie mniejszym stopniu nastawiona na "mieć" niż nasza Zachodnia. Niestety. Gdzie się nie obejrzeć konsumpcjonizm pełną gębą. Na szczęście jeszcze czasem można natrafić na takie świątynie jak ta mała buddyjska, ukryte pomiędzy budynkami i zapomniane przez turystów, gdzie można faktycznie odpocząć od zgiełku. Ale to samo tyczy się naszych miast. Zawsze lubiłem stare puste kościoły z grzybami na ścianach i figurami świętych, z których farba odeszła 50 lat temu. Gdzie jeszcze dało się wyczuć w drewnianych ławkach zapach kadzidła, którymi przesiąknęło przez dziesiątki lat.




Nie doczekałem końca ceremonii bo zaczęło się ściemniać. A że wydałem to co mógłbym wydać na taksówkę, musiałem się spieszyć na autobus. Targ był już zupełnie opuszczony.


...no prawie.



Było Qing Ming. Miała być zielona herbata. Niestety. Dla mnie taka pogoda zupełnie nie do zielonych. Dlatego postanowiłem zrobić wieczorny test Shui Xiana. Zakupiłem ostatnimi czasy trzy wersje. Gao Huo (高火 - mocno palony) Shui Xian oraz dwa lekko palone (z czego jeden zhengshan). Oczywiście wszystko ubiegłoroczne.

Mocno prażony (dosłownie: wysoko palony) shui xian. Zapach dość ciężki, wyraźny. Jak w większości mocno palonych yancha. Zdecydowanie słodki. Aromat palonego drzewa i węgla drzewnego. Jak zapach dogaszanego ogniska.




Ciemna czysta barwa starej irlandzkiej whisky (bo szczerze mówiąc nie znam szkockich, ani amerykańskich). Palony smak dominuje przygaszając pozostałe nuty. Drewniana goryczka przeważa słodkość.

Kolejny Shui Xian mało palony był lekkim zawodem już na samym początku. Liście duże, ale obecne "sianko" - dużo szypułek i pozostałości liści. Kiepska selekcja. Kwaskowaty zapach, co wskazywałoby na kiepską obróbkę. Może za długo liście leżały przed wysuszeniem. Zdaje się, że musiały się wręcz "zakisić" trochę. Coś jak psujące się owoce, może jabłka.


Po wrzuceniu do rozgrzanego i wilgotnego yixinga rozbłyska chwilowa nadzieja. Pojawia się co prawda kwaśny aromat, ale również słodkość, a wszystko to przybrane przede wszystkim zapachem kawy. Jeśli ma to być kwaskowatość palonej kawy, nie mam nic przeciwko.


Niestety sam napar z powrotem sprowadza mnie na ziemię. Mało interesujący, płytki, kwaskowaty, nudny. Poniżej przeciętnej. Mokre liście znów biją kwaskowatością, zapach psujących się owoców, trochę octu. Niefajnie... Aromat kawy wywołał niepotrzebne nadzieje. Po 3 parzeniach się nudzi. Bardzo słabo. Koszt: 25 yuanów za 50 gram + puszka gratis (+2 próbki jin jun mei). Drugi raz i tak bym tego nie kupił.

Shui Xian Zhengshan mało palony.

Liście na pierwszy rzut oka lepsze. Bardziej poskręcane, więc dają złudzenie, że są mniejsze od poprzednich. Nic bardziej mylnego. Ładne jasne tipsy, bez siana. Wydaje się równomierniej palony niż poprzedni. Ma ładny ciemny kolor (nie tak ciemny jak gao huo). Pierwsze pociągnięcie nosem od razu wskazuje na doskonalszą metodę produkcji tej herbaty. Genialny aromat porządnej gorzkiej czekolady. Nie jest to jednak mocna, drażniąca goryczka. Przebija karmelowa słodkość pieszcząca receptory węchu. Wręcz chciałoby się je zjeść.



Ta herbata ma rzeczywiście lekko kawowy posmak. Chciałoby się powiedzieć, że kojarzy się ze słodką czarną kawą. Albo z cukierkami kopiko, które były zmorą mojego dzieciństwa - zawsze kusiło mnie, żeby je zjeść, a potem okazywały się wielkim rozczarowaniem. Na szczęście tym razem nie było żadnego rozczarowania. Wszystko co było w tej herbacie było zrównoważone i w świetny sposób oddawało to co miało oddawać. Nie powiedziałbym, żeby było za dużo goryczki, kwaskowatości czy słodkości (chociaż w tym przypadku, jej nigdy nie za wiele). Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że jeszcze czegoś tej herbacie brakowało do doskonałości. Ale nie jest ona najdroższą herbatą i jest też dość młoda. Może należałoby dać jej szanse i potrzymać ze trzy lata, żeby się przekonać, czy ma potencjał na dłuższy storage.


Podsumowując:


U samej góry wygrany. Zhengshan Shui Xian mało palony (zresztą kupiony u mojego najlepszego dostawcy herbat z wyższej półki). Ocena 8/10 (był wyśmienity, ale mógł być lepszy). Gao Huo Shui Xian. (prawy dół) Normalny, bez rewelacji ale dobry. Ocena 5-/10 (fakt, że był mocno palony to trochę oszukiwanie bo nie można wyczuć niektórych ciekawych elementów w herbacie). Shui Xian mało palony z niższej półki (lewy dół): 3-/10. Niestety nie zasługuje na więcej. Mógłbym w zasadzie dać dwa, ale liczę na to, że są gorsze herbaty - może jak kupię Da Hong Pao po 50 yuanów za jin (pół kilo) to wtedy będę musiał zwiększyć skalę. Oceny są czysto subiektywne. Nie wykluczam, że ktoś ma inne gusta.


Teraz już od najgorszego do najlepszego (zaczynając od lewej). Mało palony Shui Xian, Gao Huo Shui Xian, Zheng Shan Shui Xian. O dziwo oba mało palone Shui Xiany mają pozornie podobne liście. Większe i wcale nie aż takie delikatne (spokojnie się rozwarstwiają jak się poociera je w palcach). Jednakże wrażenia diametralnie różne.

Jeszcze w ramach epilogu.




Niestety nie udało mi się rozszyfrować co jest napisane na moim wadang. Sprzedawca, który nie znał klasycznego, poszedł się zapytać jakiegoś sąsiada i ten mu powiedział, że napisane tam jest 永通万国. Był to napis szczególnie obecny na starych monetach. Nie trzeba być jednak specjalistą od pisma chińskiego żeby wiedzieć, że zdecydowanie tam nie ma takiego napisu. Pierwszy znak (prawy górny róg) zawiera 川, więc początkowo podejrzewałem, że pierwszy znak to stare 汉. Drugi znak (prawy dół) zawiera chyba 羊 (przynajmniej mój współlokator tak twierdzi). Ostatni znak (lewy dół) przypomina w sumie trochę 美. Na liście tekstów często wypisywanych na wadang niestety nie znalazłem niczego co by pasowało w 100%. Podejrzewałem 汉并天下, jednak chyba zbyt się różni. Gdyby ktoś się poczuwał specjalistą od takich rzeczy, to bardzo chętnie wysłucham opinii :)

2 komentarze:

  1. Pięknie piszesz o herbatach, kurcze ja nie umiem tak dobrze opisać tego co odczuwam.
    BTW. Fajnie wygląda ta dachówka pod czajnikiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważam, że nieźle Ci idzie. Praktyka czyni mistrza, tego się niestety nie przyspieszy :)
    Co do dachówki, to mam nadzieję, że bez problemu będę mógł ją wywieźć do Polski ;p

    OdpowiedzUsuń