czwartek, 20 listopada 2014

Zhengshan Bantianyao z Yingzui Yan

źródło: http://tupain58.com/vso-武夷山鹰咀岩.html


Jak byłem na wylocie z Chin zdążyłem znaleźć na taobao interesującego sprzedawcę (sifangcha - nie wiedzieć czemu, nie chce mi działać ich strona internetowa) skalnej herbaty (yancha) z Wuyi. Większość z jego herbat pochodzi z terenów w okolicy Yingzui Yan, czyli ze Skały Orlego Dziobu. Jest to wysoko położony teren w Wuyi, z którego pochodzą autentyczne skalne herbaty. Bantianyo może być zapisywane w różny sposób. Najpopularniejszą formą jest 半天妖, gdzie ostatni znak yao może oznaczać zwodzenie, kuszenie, mamienie, jak i goblina, demona czy złego ducha - jakąś istotę nadprzyrodzoną. Inna forma zapisu to 半天腰, gdzie yao może oznaczać talię, czy środek - w tym wypadku bardziej to drugie. W tej wariacji cała nazwa odpowiadałaby chyba "w połowie dnia" (analogicznie, banshanyao 半山腰 oznacza "w pół drogi na górę" - tu tłumaczyłoby się, że przeminęło pół dnia). Ostatnia forma zapisu, o której wspomina sprzedawca to 半天夭. W tym wypadku yao to delikatność, mogące jednak oznaczać również przedwczesną i młodą śmierć - wskazuje na ulotność i kruchość. Sprzedawca, od którego zakupiłem tą herbatę lubi używać zapisu pierwszego, gdyż uważa, że to najlepiej oddaje wyjątkowość i tajemniczość tej herbaty.








Herbata jest faktycznie ciekawa. Nie jest mocno prażona. Ma charakterystyczny dla wysokiej jakości yancha aromat. Jest dość wydajna, ale posiadam w spiżarce lepsze (w tym kilka od tego samego sprzedawcy). Nie wydaje się, by więcej jak 5 czy 6 parzeń było koniecznych. Nie jest gorzka, ani kwaskowata (co można spotkać często u niskiej jakości yancha). Dzięki temu, że nie jest mocno palona, smak nie jest monotonny. Z kolejnymi parzeniami zmienia lekko charakterystykę. Czuć oczywiście delikatny smak prażenia i dymu, ale nie jest on dominujący. Wyczuwa się kakao i kawę. Ma ciekawe nuty owocowe. Znajoma, którą poczęstowałem kilkoma czarkami jest przekonana, że czuje smak dojrzałej nektarynki.




Oprócz samej herbaty, chciałem przy tym wpisie poruszyć kwestię gotowania wody na piecyku na węgiel. Ten genialny kominek wykonał Andrzej Bero. Specjalnie poprosiłem go o jak najbardziej kompaktową formę, bym mógł w cieplejsze pory roku zabierać go bez większych problemów w teren. Jest on znakomicie wykonany. Garść węgla wystarczy, żeby woda się dość szybko zaczęła gotować. Jeszcze nie opanowałem techniki szybkiego rozpalania, ale mam nadzieję, że nie zajmie mi to wiele czasu. 






Węgiel drzewny (np. grillowy) warto wcześniej rozdrobnić na mniejsze kawałki, umyć (np. w durszlaku pod prysznicem), a potem wygotować (robię to w zasadzie po to, żeby woda szybko z niego odparowała po wyciągnięciu z wrzątku). Następnie pakuję pojedyncze kawałki węgla w papier (po lisku ręcznika papierowego, czy toaletowego) i umieszczam w koszyku - zabezpieczam w ten sposób kawałki węgla przed tarciem i kruszeniem się. Można go w ten sposób przechowywać np. w zwykłej szafce. 




Gdy węgiel jest już rozżarzony mogę manewrować wewnątrz piecyka przy użyciu zwykłych metalowych pałeczek (swoje zakupiłem w Chinach, ale nie sądzę, by był problem z zakupieniem podobnych w sklepie z azjatyckim jedzeniem i wyposażeniem kuchennym, np. w Kuchniach Świata). Wodę warto uzupełniać w dzbanku w małych ilościach, by nie dopuścić do szoku termicznego. Ja korzystam w tym celu z czarki, ale wiadomo, że najlepsze byłoby hishaku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz