wtorek, 11 listopada 2014

2009 i 2010 8582 Menghai Dayi

Z serii "archeologii herbaty", kolejnymi puerami, do których się dokopałem jest sławna receptura 8582 z dawnej fabryki Menghai, dzisiejszej Dayi. Jak wiemy, pierwsze dwie cyfry to data ustalenia receptury (Half-Dipper swojego czasu miał kilka wpisów na temat pra-receptury 8582, jeszcze zanim została ustabilizowana). W tym wypadku to 1985 rok. Kolejna, trzecia cyfra, to grade liści. Liczba 8 w tym wypadku oznacza, że powinny to być dość spore liście. Ostatnia cyfra (2) to numer producenta - w tym wypadku Dayi.

Na pierwszy ogień (w zasadzie wrzątek) idzie rocznik 2009.




Liście dość spore. Trochę szypułek i pączków. Co warte zaznaczenia, liście nie są tylko i wyłącznie ze zbioru 2009. Na tą recepturę składają się liście leżakowane rok, a nawet dwa. Niektóre, jak widać są już trochę ciemniejsze. Ciekawa mieszanka.






Jak zwykle, staram się odłamywać większe fragmenty ciastka nie krusząc przy tym zbytnio liści. Później przebieram na tacce liście - te większe zbieram palcami. Mniejsze staram się oddzielić o pyłu i mocniej połamanych liści i, przesuwając po tacce, strącam je do chahe. To co zostaje na tacce oddzielam od najdrobniejszego pyłu i zazwyczaj odsypuję sobie gdzieś z boku - do wolnej czarki, lub woreczka. Taka niższej jakości (choć czasem wychodzą naprawdę ciekawe blendy) mieszanka puerowa, z pozostałości różnych herbat, jest dobra na bezceremonialne, codzienne parzenia. Ale wracając do 8582...




Dałem dość sporą ilość liści, bo 8 gram. Nawet szybko się budzą - jedno płukanie wystarcza. Pierwsze parzenie jest w miarę intensywne. Goryczka utrzymuje się dobrze przez kilka pierwszych parzeń. Napar jest ciemno-pomarańczowy. Dymny aromat i smak na wejściu, oraz kwaskowaty posmak. Przy piątym parzeniu już czuję jak wyostrzają mi się zmysły i jestem dość pobudzony (prawdziwy ze mnie pijak, jeśli chodzi o herbatę). W kolejnych parzeniach wyraźniejszy się staje słodki posmak. Końcowa goryczka też jest trochę inna. Wydaje się, że czuję smak drewna (palonego drewna?). Ta "dymność" herbaty utrzymuje się w kolejnych parzeniach. Końcowa kwaskowatość jest lekko cytrusowa, ale przy tym ostra - coś jak skórka od pomarańczy. Tytoniowe tony się utrzymują od ósmego parzenia. Pomimo pewnej powtarzalności smaków, herbata ta aż tak mi się nie nudzi. Mógłbym wypić z 20 parzeń. Od ósmego parzenia zanika już intensywna goryczka. Co ciekawe, dopiero teraz zwracam uwagę na słony smak, który się utrzymuje z kolejnymi naparami. Ostatecznie stwierdzam, że wystarczy 12 parzeń. Ostatnie wydłużam przez kilka minut, by wyciągnąć już z niej ostatecznie wszystko.




liście z 2009 Menghai Dayi 8582

Przechodząc do kolejnego rocznika, czyli 2010...




Co warto wspomnieć, na szczęście ciastka nie są intensywnie zbite. Można więc spokojnie je rozłamywać nożem, nie gimnastykując się przy tym szczególnie. Jak widać poniżej udało mi się wyodrębnić dość spore kawałki.






Na wejściu zauważam, że jest minimalnie delikatniejszy. Ale to już pewnie kwestia tego, że zmniejszyłem gramaturę o 1 g. To co uderza pierwsze: dym (tytoń), cierpkość (cytrusowa kwaskowatość), huigan.




Przy drugim parzeniu herbata już się wybudziła - jest intensywniejsza niż poprzednio. Na wejściu jest cięższa. Po palonym, dymnym smaku w ustach pozostaje goryczka. Tak jak w poprzednim roczniku przy piątym parzeniu jestem już przez nią dość mocno pobudzony. Ciężko mi stwierdzić, czy efekt "upicia się" herbatą, którego doświadczam, to moja indywidualna predyspozycja do "upijania się" herbatą, czy może charakterystyka tej receptury. Zdecydowanie wyczuwam w niej silne chaqi. Ta - jakby nie było młodsza wersja - ma troszkę więcej kwaskowatości, niż jej poprzedniczka.


liście z 2010 Menghai Dayi 8582

Wydaje mi się, że po 10 parzeniu już nie jest tak ciekawa, ale przyjemnie się ją dalej pije.

Nie zawsze siadam sobie z książką do herbaty. Głównie dlatego, że łatwo się zagapić: jeden akapit, albo zdanie później i okazuje się, że herbata jest mocno przeparzona. W przypadku pierwszych parzeń sheng puerów, to szczególnie uciążliwe. Jednak jak już się dojdzie do tego etapu, że herbaty się nie zepsuje i wiemy, że wycisnęliśmy z niej to co najciekawsze, nie trzeba się przejmować takimi rzeczami.




Jeśli jesteście pasjonatami azjatyckiej kultury (albo narkotyków ;), książka którą czytam powinna was bardzo zainteresować: Opium Fiend: A 21st Century Slave to a 19th Century Addiction. Jest to zapis wspomnień kolekcjonera i pisarza (bardziej reportera i dziennikarza) Steve'a Martina, który w pogoni za swoją pasją kolekcjonowania utensyliów do opium uzależnił się od tego narkotyku. Dość przerażający jest fakt, że czytając tą książkę często się utożsamiałem z autorem. Czy Wasza pasja orientem, też nie zaczęła się już w dzieciństwie? To pierwsze spotkanie z obcą kulturą poprzez zdjęcia, pocztówki? Pamiętam jak jako dziecko kupiłem swoją pierwszą pocztówkę przedstawiającą długie chińskie łodzie, z pawilonami w tle. Jest w tym coś z tego, co kiedyś pisał Sartre we wstępie do albumu Cartier-Bressona, że na zdjęciach z Chin staramy się zawsze przedstawić idee chińskości, nawet fałszując przy tym rzeczywistość - jest to grzech, z którym starałem się zawsze liczyć robiąc fotografie w Chinach, ale nie zawsze się udawało od niego uwolnić. Pokusa zrobienia "autentycznie" chińskiej fotografii, często była silniejsza. Wydaje mi się, że każdy pasjonat "orientu" jest trochę orientalistą starej daty. Prawie zawsze staramy się dotrzeć do tych autentycznych Chin. Moim (i pewnie większości z Was) takim konikiem jest herbata (no i jeszcze trochę innych rzeczy). Martin, który od dziecka pielęgnował w sobie żyłkę kolekcjonera pragnął czegoś bardziej oryginalnego, wejść w świat jeszcze nie odkryty, nie wyeksploatowany, nie skomercjalizowany. W momencie jak zaczął zbierać fajki (później lampy i inne utensylia) do opium, jeszcze mało kto na zachodzie wiedział co to jest i nie potrafiono wycenić tych przedmiotów. Jako herbaciarze, nie możemy raczej tego o sobie powiedzieć. Nikomu się chyba nie uda już kupić całego ciastka puera z lat 50, czy stuletniego yixinga. No chyba, że ma się albo niesamowite szczęście, albo kupę szmalu. Martinowi się poszczęściło i odkrył kopalnię utensyliów na ebayu, gdzie łatwiej było o unikatowe i zabytkowe fajki za bezcen, niż na rynkach w Laosie, Kambodży i Chinach, gdzie targi były zalewane turystycznymi podróbkami, tandetami, czy prymitywnie naprawianymi zniszczonymi antykami. Niesamowita jest historia człowieka, który totalnie zatracił się w swojej pasji i przeszedł od nałogu zbierania starych utensyliów do opium, aż po nałóg, gdzie wypalał trzydzieści fajek tej wyrafinowanej trucizny. Jak pokazuje Martin w swoich zapiskach, niezwykle trudno jest się oprzeć czarowi tej la fée brune ("brązowej wróżki"), jak nazywali opium Francuzi.



2 komentarze:

  1. Jak dobrze, że wróciłeś !
    Szczerze mówiąc to bałem się, że już na dobre skończysz pisanie tego bloga, a tu proszę, jaka niespodzianka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O proszę, ktoś się rozpisał. :-) Bardzo dobrze! Chociaż pu'erhy to nie jest mój ulubiony gatunek herbat, to jakoś zawsze przyjemnie czyta mi się blogi o nich.
    Skoro odkryłeś takie ciacha, to może udałoby się ich popróbować na jakimś spotkaniu, zanim zostaną po nich już tylko papierki..?
    À propos spotkania, będziesz jutro na drugiej części degustowania herbat od Dawida? Bihakkōcha nadal czeka.

    Widzę, że piłeś z czarki z celadonu - to właśnie taką zbiłem Oli.

    PS
    Co z tymi ciastkami od Tomáša Rajnocha? ;-)

    OdpowiedzUsuń