czwartek, 5 lipca 2012

1993 Fo Guo Zheng Yan Shui Xian

To jest herbata, która zwaliła mnie z nóg i podbiła moje serce.


Jeszcze moje krótkie ogólne wtrącenie na temat herbaty Shui Xian (水仙). W Polsce jest przyjęte tłumaczenie nazwy za angielskim "water fairy" jako "wodna nimfa" itp. Chińskie Xian 仙 odnosi się do taoistycznych nieśmiertelnych, czy istot nadprzyrodzonych z religii ludowej, bardzo często wprowadzonych w taoistyczny panteon. Ja osobiście nigdy nie korzystam z terminów "nimfa" czy "rusałka" w odniesieniu do nazwy tej herbaty, dlatego że w moim odczuciu odbiera to jej pewną "powagę". Jak już to preferuję "wodnego nieśmiertelnego" czy "bóstwo wody", ale i tak wolę pozostawać przy oryginalnej nazwie. A w przypadku "tego" Shui Xian nazwanie go "wodną nimfą" byłoby w moim odczuciu poważnym faux pas.


Herbatę tą w niewielkiej ilości na spróbowanie dostałem w prezencie od Wojtka (FST). Była ona wystarczająca na dwa parzenia, więc jeszcze jedno mi zostało - i zamierzam je dobrze wykorzystać.


Niewiele wiem na temat miejsca pochodzenia, czyli Kraju Buddy (佛国). Jest to jednak jeden z najbardziej charakterystycznych regionów dla Wu Yi Yan Cha. Mapkę okolicy można obejrzeć na rocktea.com we wpisie właśnie na temat Fo Guo Shui Xian.










Liście niepozorne, niewielkie, bardzo poskręcane - jak na mocno prażone i fermentowane yan cha przystało. Na pierwszy rzut oka przywodzi mi na myśl bardziej rou gui, niż znane mi shui xian. Listki mają zauważalnie małą ilość patyczków. Zapach początkowo ciężko określić. Kojarzy mi się trochę z wędzonką.






 Przy pierwszym zalaniu wrzątkiem, w celu obudzenia liści od razu wydobywa się cięższy zapach, jakby mięsa, może wędzonej ryby?








Z tego co zanotowałem kojarzył mi się z morzem, owocami morza, rybami, mięsem. Pierwsza impresja - średnio zachęcająca.



Smak wydał mi się diametralnie inny - delikatny, mineralny, bardzo zrównoważony.








Przy pierwszej czarce już czuć dość silne cha qi tej herbaty. Fala gorąca przechodzi jakby od pozycji nerek, aż po szyję i rozchodzi się po ramionach. Czuję pulsowanie krwi, i że koszulka zaczyna mi przywierać do pleców.




Zapach jeszcze gorących liści jest jakby aptekarski, kojarzy się z lekarstwami czy szpitalem.


W kolejnym wenxiangbei staram się bardziej dostrzec to co mi umknęło poprzednio z aromatu. Na myśl przychodzą mi mokre skały. Aromat jest bardzo ziemisty, mineralny. Jakby wdychało się wilgotne powietrze wśród skał, które drąży woda, lub które rozbijają fale.


W czarce znajduje się ciemna zupa przypominająca lekarstwo. Uczucie kleistości, oleistości. Napar jest piękny, niezwykle czysty. Idealnie odnajduje się w śnieżnobiałej czarce o wyglądzie kwiatu lotosu.






Po kilku kolejnych czarkach nie ma wątpliwości, że są to liście z "kraju Buddy".







Po piątej czarce moje ciało jest niczym nowo narodzone. Mam wrażenie, że czuję dokładnie każdą jego część i jak przepływa przez niego krew. To "lekarstwo" idealnie oczyszcza serce i umysł. Mógłbym rozpędzać chmury siłą własnej woli. Cha qi jest tak silne, że wydaje się, że mógłbym wzlecieć w niebo i kruszyć góry. Każdy ruch powietrze w pokoju jest niczym bryza lub wiatr górski - chłodzi mi ciało i równie dobrze mógłby zostawiać szron na brwiach i włosach. Jest to herbata, którą można pić na szczycie skały, na szczycie Tien Shan wsłuchując się w szum wiatru.


Zmysły po tylko kilku czarkach się strasznie wyostrzają, poprawiają skupienie. Po szóstej czarce wracam myślami do pokoju i czuję, jak bardzo jestem mokry i jak przywiera mi koszulka do ciała.



Herbata idealnie zharmonizowana. Gdyby ktoś się mnie spytał o definicję Yan Yun, zaparzył bym mu tą herbatę bez słowa. Potężne cha qi. Jeśli ktoś z was szukał herbaty, która tak bardzo oczyszcza umysł i wprowadza w stan skupienia to jest ta herbata. Zostawcie sobie parę godzin, rozkoszujcie się każdą sekundą. Trzeba też wiedzieć kiedy przestać ją pić. Nie dobrze jest zepsuć herbatę wyciągając z niej na siłę resztki energii z jej liści. Lepiej cieszyć się tym najlepszym co nam ofiarowuje. Dla mnie to było dziewięć naprawdę krótkich parzeń. Po pięciu czarkach byłem tak wniebowzięty, że wiedziałem już, iż kolejne nie będą w stanie zwiększyć tej radości.



Jak już skosztujecie tej herbaty i znajdziecie się pośród Konfucjusza i Laozi, pozdrówcie ich ode mnie.




Żeby nie dawać popisów swojemu grafomaństwu pozwolę sobie zacytować fragment poematu "Pieśń o piciu herbaty" Lu Tonga (P. Trzeciak, "Powieki Bodhidharmy", Zalesie Górne 2009, s. 114):



Pierwsza czarka gładko zwilżyła wargi i gardło.
Druga usunęła całą moją samotność.
Trzecia wypędziła ospałość umysłu,
Jakże inspirujące wydały się książki, które czytałem.
Czwarta spowodowała lekkie pocenie
I kłopoty życia wyciekły przez pory.
Piąta oczyściła każdą cząstkę mej istoty.
Szósta spokrewniła mnie z Nieśmiertelnymi.
Siódma była ostatnią, którą mogłem wypić
I lekka bryza ochłodziła moje ciało.
Gdzież są wyspy Nieśmiertelnych, dokąd mam się udać?
Ja, Mistrz Nefrytowego Źródła, polecę z tą bryzą,
Tam, gdzie Nieśmiertelni unoszą się nad ziemią,
Strzeżeni w swej boskości od chłodu i deszczu.
Jak mogę unieść ze sobą los niezliczonych istot,
Urodzonych do gorzkiego znoju pośród gór?


1 komentarz:

  1. Fantastyczny wpis, przyjemnie się Ciebie czyta.
    Pozdrów kota :)
    Aaa i oczywiście fenomenalna rycina ta którą wkleiłeś do tego posta

    OdpowiedzUsuń