czwartek, 28 czerwca 2012

2011 Ma Tou Zheng Yan Rou Gui

Szczerze mówiąc od dobrych dwóch lat nie miałem do czynienia z Rou Gui, zwłaszcza tak dobrej jakości.


Tego Rou Gui zakupiłem również od Five Star Tea, którzy są jak dotąd jedynym sprzedawcą oferującym tak dobre yan cha w Polsce. Od zakupu na (wspomnianym we wcześniejszym poście) Festiwalu Herbaty zakupiłem 30 gram tej herbaty. Jak do tej pory miałem okazję pić ją jakieś 3 razy, przy czym jedno parzenie zepsułem, przez niefortunne użycie yixinga.


Porządne notatki, zresztą jak zwykle, sporządziłem przy moim pierwszym parzeniu tej yan cha.




Liście prezentują się bardzo ładnie. Są bardzo ciemne, mocno uprażone, brązowe, miejscami wydaje się wręcz, że czarne. Przy pierwszym zaciągnięciu się herbatą czuć wyraźnie zapach orzechów, ciemnej czekolady, karmelu, miodu... Dla porównania, mój trzy letni Rou Gui średniej jakości, nie prażony ponownie (nad czym pracuję, ale nie wiem czy jest do odratowania) od tego czasu zdążył wykształcić kwaskowaty aromat.




Przy zalewaniu liści gorącą wodą (niemal wrzątkiem) wytrąca się od razu niesamowicie słodki aromat.


Postanowiłem zrobić jedno krótkie płukanie, żeby obudzić nieco liście. Po kilku sekundach napar jest jasnobrązowy, przywodzący mi na myśl miód spadziowy.





Kolejne parzenia są krótkie - po kilkanaście sekund. Chcę uzyskać jak najwięcej zalań, żeby móc wyczuć pełną różnorodność smaków. Nie jestem fanem "konkursowych" parzeń, gdzie wyciąga się wszystko z herbaty w 2-3 parzeniach. Pierwszy napar do picia, po zaledwie dwunastu sekundach, ma piękną, czystą, bursztynową barwę.



Smak zaskakuje charakterystycznymi dla Rou Gui korzennymi nutami. Brak nieprzyjemnej cierpkości. Wydawałoby się, że można wyczuć zapach świerzo oderwanej kory drzewa.


Za oknem znów pada deszcz, na szczęście jest jeszcze dość jasno, dzięki czemu zdjęcia nie wychodzą aż tak tragicznie. Kot znowu demotywuje ciągle śpiąc (jakieś 22 godziny na dobę). Dzięki deszczowej pogodzie wystawiłem swoje pu'ery na parapet, żeby "pooddychały" tym wilgotnym powietrzem (w Krakowie ostatnio wilgoć skakała od 68% w dzień do 100% w nocy).






Jak widać, deszcz nie dociera mi pod okno (lewa strona),
 przez co kwiatki przeżywają suszę pomimo pogody...


Dobry klimat do picia herbaty tworzy mi muzyka grana na ar'hu.


Przy nieco dłuższym przytrzymaniu liści można uzyskać silnie bursztynowy kolor naparu, powiedziałbym nawet, że z przebijającą się barwą rubinu.

Po przytrzymaniu herbaty ok. 30 sekund w wenxiangbei można wyczuć zapach korzeni i prażonych liści. W smaku wyczuwa się delikatne ku. Napar jest klarowny, ciężko dostrzec jakiekolwiek pyłki z liści. Widać, że FST bardzo dba o dobry sort swoich herbat i bardzo dobrze je przechowywuje.

Przy trzecim parzeniu wenxiangbei oddaje już nuty owoców. Ma troszkę silniejsze ku. Ma też wyrazisty hui gan, który utrzymuje się w ustach i gardle.

Po piątym parzeniu nie robię szczegółowych notatek. Czytam "Czerwony Pył" Ma Jiana i robię swobodnie kolejne parzenia.

Jeszcze po dziesiątym utrzymuje się aromat korzeni i mokrego próchna. Nadal utrzymuje się słodycz, jak przy prażonym cukrze.

Ostatnie zdanie w notatniku mówi: "Silny hui gan z delikatnym ku pozostającym na brzegach języka".









Przy tak mocno prażonej yan cha, dobrze jest sobie coś przekąsić. Jeszcze tego samego dnia udało mi się zakupić suszone brzoskwinie na targu, które były świetną zagryzką...
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz