sobota, 29 czerwca 2013

Bi luo chun mingqian 2013 (2)

Ostatnio mam problemy z zebraniem się do terminowego blogowania.
Później mam niemałe problemy z odtworzeniem wpisu, z racji tego, że pierwsze doznania z picia herbaty ulegają rozpłynięciu. A notatki nie zawsze są pomocne. Zwłaszcza jak są w enigmatycznej formie: 
"trochę ryby
mniej żywy
metaliczny"

No i człowiek po dwóch tygodniach głowi się, żeby wyciągnąć coś z tego. A była to moja ostatnia próbka nizinnego biluochuna, więc nawet nie jestem w stanie odświeżyć sobie pamięci kilkoma czarkami.




Zapamiętałem, że był mniej subtelny od próbki mingqian z wyższych partii. Możliwe, że też dlatego, że przeleżał już swoje w zamknięciu, które bynajmniej nie było hermetyczne... Kolor nie był już tak zielony, a i ilość pyłku była trochę mniejsza - co już ma pewnie związek z niższym gradem herbaty (wybaczcie potworne anglicyzmy).




Liście biluochuna wsypuję do ostudzonej wody, żeby swobodnie opadały na dno.




Napar delikatnie słomkowy, z prześwitami zieleni (której zdjęcie nie ukazuje)




Przy kolejnym parzeniu można przyjrzeć się dokładnie liściom. Widać, że to nie ta sama jakość co w przypadku tych wysokiej jakości z poprzedniego wpisu. Troszkę gorsza selekcja. Również pączki, jednak nie są bez skaz.





Na pewno jest to bardzo dobry, wysokiej jakości biluochun, ale niestety nie najwyższa półka.


Teraz jeszcze na koniec wpis o bardzo przydatnym urządzeniu. Swojego czasu podobny wynalazek był na eherbata.pl. Właścicielem patentu jest świetny producent akcesoriów do herbaty (między innymi) KAMJOVE. Mam też tej firmy czajniczek z płytką indukcyjną, które bardzo sobie chwalę. Kontynuując.  Tak zwany PRESS ART TEA CUP TP-320, pojemność 300 mililitrów. W tym momencie nawet nie pamiętam ile na niego wydałem - niedużo. Sądzę, że nie więcej jak 30 zł. Możliwe, że nawet 15, bo nie pamiętam, czy to była większa, czy mniejsza wersja. Zaparzacz jest ze spustem. Więc wystarczy w odpowiednim momencie wcisnąć przycisk umiejscowiony na górze, by zwolnić blokadę, co pozwala na przelanie się naparu na spód dzbanka, pozostawiając liście w górnym zbiorniczku. "Gaiwan instant" bez rozlewania herbaty po książkach i biurku. Więc jeśli nie macie religijnych uprzedzeń przed stycznością plastiku z herbatą, to gorąco polecam ;)





Wygodne przy parzeniu TGY. Średniej jakości - nie najwyższa klasa, ale też nie z tych, co sprzedają w tutejszych supermarketach.



A ja tymczasem znów odrywam się na jakiś czas od bloga, bo niestety praca magisterska sama się nie napisze.

niedziela, 9 czerwca 2013

Daqin Pagoda i maocha

Kilkanaście stuleci temu do ówczesnej stolicy Chin, Chang'anu przybyła grupa chrześcijańskich pielgrzymów ze wschodniej Syrii. Tutaj zostali znani jako jingjiao 景教 lub nauka z Daqin 大秦 (nazwa na zachodnie krainy - równie dobrze może chodzić o Rzym jak i Persję, w taoizmie nazwa na mistyczną krainę na zachodzie). Niewiele pozostało artefaktów po tej wspólnocie poza paroma oficjalnymi dokumentami, stelami, nagrobkami, a później stertą dokumentów i sutr z Dunhuang, które do dzisiaj ciężko zinterpretować (analogiczny problem do bliższego i bardziej znanego nam Nag Hammadi czy zwojów znad Morza Martwego). Jednak niektórzy uznają, że przetrwała do dziś pagoda Daqin na terenie Luoyang, taoistycznej mekki (legendarne miejsce powstania Daodejing, grób Laozi, święte góry, etc), którą dzisiaj opiekują się buddyjscy mnisi, może być pozostałością po klasztorze nestoriańskim. Ten post będzie więc krótkim reportażem.


Z bratem udaliśmy się do parku Luoyang. Wcześniej próbowałem znaleźć Daqin, ale nie wiedziałem jak tam dotrzeć, a na mapkach okolicy nie było tego widać. Na google maps też ciężko to znaleźć, z tego względu, że zdjęcia są strasznie mało wyraźne, a pagoda jak to pagoda - z lotu ptaka zaledwie kropka. Dodatkowo mylące jest to, że w okolicy pagody powstaje kolejne centrum handlowo-turystyczno-taoistyczne, których w Luoyang jest już kilka, o nazwie właśnie Park Widokowy Daqin. I z prawdziwą Daqin ma tyle wspólnego, że jest oddalony od niej o kilkaset metrów. Gdybym szedł samemu to bym się pogubił przez mylące znaki. Najpierw Daqin zauważyłem z jednego ze szczytów świętej góry. Jak się przyjrzycie to też zauważycie.






Później już tylko po zejściu z góry trzeba było się dopytać jak tam dotrzeć. Niestety większość osób, nawet sklepikarzy, była przejezdna i nie wiedzieli absolutnie o co chodzi. Dodatkowo było niewiele czasu na pieszą wycieczkę, gdyż poza sezonem ostatnie autobusy do Xi'anu odjeżdżają pomiędzy 17 a 18. W końcu udało się znaleźć kierowcę rikszy (trójkołowiec z przyczepką 三轮车), który za 60 kuaiów zgodził się nas zawieść na miejsce, zaczekać na nas i zawieść na przystanek autobusowy. Trasa okazała się oczywiście dłuższa niż sądziłem i, gdybyśmy wybrali się na piechotę, musielibyśmy pewnie szukać noclegu w jakimś taoistycznym klasztorze (tych prawdziwych, wciąż funkcjonujących, gdzie mieszkają mnisi, doliczyłem się trzech - oczywiście turystów tam brak bo są strasznie zapuszczone, a sami Chińczycy wolą chodzić do nowoczesnych mega-kompleksów taoistycznych)


Kierowca zostawił nas na granicy wioski i pokazał drogę przez pole do Daqin.





W środku znajduje się buddyjski ołtarz.




Na zewnątrz, kilkanaście metrów od świątyni, za krzakami znajduje się kopia steli "nestoriańskiej", która w tym momencie jest w Lesie Stel w Xi'anie (beilin 碑林). Zamieszczę jednak kilka informacji o niej na samym końcu. Może wydawać się dziwne, że stela jest tak ciężko zauważalna i szczerze mówiąc musiałem się jej trochę naszukać. Nie było też żadnego oznakowania dotyczącego muzeum "nestoriańskiego", które jest obok pagody i które jest wiecznie zamknięte (coś jak muzeum Mickiewicza w Stambule - mi, jak i żadnemu ze znajomych nie udało się tam wejść, mimo, że powinno być codziennie otwarte). Z tego co dowiadywałem się w internecie mnisi buddyjscy są mało zadowoleni z odwiedzania świątyni przez wycieczki chrześcijan, którzy traktują ją jak chrześcijańską świątynie. Wszelkie informacje wskazują również na to, że żeby wejść do muzeum trzeba "dać w łapę" mnichowi opiekującemu się świątynią. Teoretycznie to 50 kuaiów, ale mój fundusz na tą wyprawę w tym miejscu uległ wyczerpaniu. Z jednej strony można powiedzieć, że dziwne zachowanie mnichów, z drugiej należy się trochę zrozumienia - gdybyśmy pojechali do jakiegoś wiejskiego średniowiecznego kościoła i powiedzieli proboszczowi, że przyszliśmy tylko po to, żeby zobaczyć pozostałości pogańskiego ołtarza w kryptach, to mało prawdopodobne żeby był nam szczególnie przychylny.





Buddyjski mnich raczej zdawał się nas całkowicie zignorować i zachowywał się tak, jakby nas nie było.






Stelę w XVII wieku odkopano w trakcie prac jezuitów. Od razu stała się centrum zainteresowania wielu ludzi, szczególnie misjonarzy (wówczas na całym świecie poszukiwano śladów misji św. Tomasza i Barnaby - doszukiwano się ich obecności na podstawie różnych lokalnych mitów, chociażby o Quetzalcoatlu w Ameryce Południowej). Stela stała się dowodem na wspaniałą epokę chrześcijaństwa w Chinach, kiedy to chrześcijaństwo miało cieszyć się wieloma przywilejami na dworze cesarskim.
Poniżej przedstawię fragment tłumaczenia ze steli "nestoriańskiej" z Daqin:

"Wielebny Aluoben (阿羅本) z królestwa Daqin sprowadził sutry i posągi z ołtarza by pokazać je w Wielkiej Stolicy (Tang). Po dokładnym zapoznaniu się z nauką, która została nam przedstawiona, stwierdzamy, że jest ona tajemnicza i subtelna (妙), oraz 'pozbawiona działania' (wuwei - 無爲). (Po tym jak) przyjrzeliśmy się jej (tej nauki) pierwszemu przodkowi (Chrystusowi) (Stwierdziliśmy) że posiadł on władzę (nad złymi mocami - M. Deeg). Słowa (nauki) są pozbawione zbytecznych objaśnień, a zasady (理) posiadają "zapomnienie sieci" (忘筌, "Oblivion of the Net" - M. Deeg); zbawia żywe stworzenia i jest pożyteczne ludziom - jest więc wskazanym głoszenie jej w krainie (天下 - dosłownie pod Niebem - chodzi o Chiny). Odpowiednie urzędy powinny (być odpowiedzialne) w stołecznym Yining (義寧) wznieść świątynie Daqin, oraz powołać dwudziestu jeden mnichów."*

*tłumaczenie z oryginału w Aneksie w: Saeki, The Nestorian Monument in China, London 1928, z pomocą angielskiego tłumaczenia M. Deeg w: "The 'Brilliant Teaching'. The Rise and Fall of 'Nestorianism' (Jingjiao) in Tang China", Japanese Religions 31(2). Bez niego nie byłbym w stanie przetłumaczyć wielu terminów, gdyż nie znam innych dokumentów o tym charakterze z tej epoki, miałbym też problemy z podziałem wersów)

Ciekawy jest termin wangquan (luźno przetłumaczony przeze mnie jako 'zpomnienie sieci'), gdyż to jeden z terminów chińskich, które ciężko wiernie przełożyć. Żeby to zrozumieć trzeba by było poznać kontekst. Wydaje mi się, że jest to najbardziej zrozumiałe gdy się odniesiemy do tego fragmentu z Zhuangzi:

"Zadaniem sieci jest złapanie ryb,
A kiedy ryby są złapane,
sieć jest zapominana.
Zadaniem potrzasku jest złapanie królika,
A gdy królik jest złapany –
potrzask zostaje zapomniany.
Zadaniem słów jest przenoszenie idei,
A gdy idee zostają uchwycone,
słowa są zapominane.
Gdzież mogę znaleźć tego, który zapomniał słów?
On jest tym, z którym chcę rozmawiać.

– Zhuangzi (莊子), Prawdziwa księga południowego kwiatu, 26,12*

*tekst ze strony: http://www.chiny.pl/yanyu.php

Moim zdaniem, chodziłoby więc o to, że nauka ta zawiera sens, nie posiadając zbędnej formy, która jest przeszkodą w ujęciu treści. Per analogiam można by to odnieść do dzisiejszej tzw. teologii postmodernistycznej (Radical Orthodoxy), która poprzez pre-modernistyczny zwrot stara się uchwycić relacje w świecie zamiast rzeczy, odsłaniając w ten sposób głębszy sens (deeper meaning), którego pozbawiony jest świat w interpretacji modernistycznej (prymat pozytywistycznego podejścia do świata, które prowadzi do reifikacji wszelkich przejawów życia) oraz postmodernistycznej (również redukcja do relacji, jednakże ze względu na relatywny status prawdy, nihilistyczna w konsekwencji). W teologii tej chodzi o doświadczenie życia i świętości, o uczestniczenie w świętości i w ten sposób przebóstwianie swojego bycia (trochę teilhardowskie), o uświęcenie i oświecenie (illuminatio) rozumu, a nie spekulacje, gdzie świętość, objawienie (offenbarung) są li tylko przedmiotem poznania. Teologia przed-nowoczesna (pre-modern) nigdy nie była nauką pozytywną. Ale to moje daleko idące refleksje, które są pewnie wynikiem przepicia herbaty.


...a pisząc tego posta kosztowałem właśnie nabytej miesiąc temu tegorocznej wiosennej maocha (mingqian, ale to nic nadzwyczajnego w Yunnanie, gdzie zbiory zaczynają się nawet w lutym). Zapomniałem skąd pochodzi... hm... wydaje mi się, że Lincang, albo Mengku.




Ładne duże pąki puerowe ledwo się mieszczą do yixinga. 



Bardzo aromatyczna herbata. Zapach jak i cierpkość charakterystyczne dla bardzo młodych puerów. Wyczuwa się w niej ten młodzieńczy wigor. Zapach przywodzi na myśl łąkę, polanę, ale też zapach pól i mokrego zboża. Delikatne chaqi - lekko pobudza, ale nie nosi.




Pączki i listki. Grube szypułki, duże pąki. Listki o silnej strukturze. Jednocześnie bardzo delikatne. Gorzkawe w smaku, ale łatwo je rozgryźć, wręcz rozpływają się w ustach po kilku parzeniach.

sobota, 8 czerwca 2013

Hanzhong Xianhao Mingqian

Hanzhong xianhao 汉中仙毫 to lokalna herbata z Shaanxi. Zdarzyło mi się wspomnieć o niej kilka razy. Hanzhong 汉中 to kolejne obok Ankang 安康 miasto na południu Shaanxi, które znane jest z produkcji herbaty. Herbatę zakupiłem wczesną wiosną, jeszcze przed Qing Ming.  Dzięki temu zdążyła wylądować w moim wielkanocnym koszyczku. Szczerze mówiąc, dotychczas próbowałem jej tylko jeden raz. Z tego względu, że jest to herbata szczególnie młoda (same pączki 茶芽), a czas nieubłaganie mija, trzeba ją będzie wkrótce wypić. Osobiście nie uważam, żeby zielone herbaty się uszlachetniały z czasem. Ich minusem jest to, że szybko wietrzeją, a wieczne trzymanie herbaty w lodówce też nie jawi mi się dobrym rozwiązaniem. Na pewno się spowalnia proces starzenia, ale już po roku i tak czuć różnicę. Co doświadczyłem przetrzymując dość spore ilości japońskich zielonych w swojej lodówce. Najlepiej starzejące się herbaty są robione z dużych, dojrzałych liści - wystarczy spojrzeć na puery czy wulongi. Atutem młodych liści jest ich świeżość, delikatność. Wszelkie delikatne nuty obecne w młodych herbatach dość szybko się ulatniają gdy zbyt długo leży. Pojawia się goryczka, cierpkość. Herbata staje się mniej wydajna. Napar staje się mniej interesujący - zazwyczaj zamiast delikatnego, klarownego, zieleniejącego się, lub z odcieniami świeżej, żywej żółci, staje się ciemny, mętny, ciemno-żółty, w najgorszych wypadkach wręcz brązowawy. Wystarczy czasem na noc zostawić trochę liści po wypitej herbacie z wodą. Przy świeżych, młodych herbatach, jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żeby napar był mętny i brązowy. Jeśli liście są stare, już fermentujące - napar będzie brzydki, ciemny.


Od zbioru Hanzhong Xianhao minęło trochę ponad 3 miesiące. Jest to jednak nadal bardzo młoda herbata. Z tego względu, że nie trzymam jej w lodówce, ale w ceramicznych pojemniku, powoli traci swój kolor - leciutko zbladła od czasu zakupu. Nadal ma jednak swój świeży zapach. Można zauważyć, że listki wciąż są pokryte delikatnym srebrnym futerkiem.
Przy parzeniu nie żałuję herbaty. Tak jak pisałem - zielone są dla mnie przede wszystkim herbatami sezonowymi. Tak jak beaujolais nouveau. Nadają się do kosztowania tylko przez odpowiednią długość czasu. Nie sądzę, żeby byli ludzi, którzy zostawiają takie wino do leżakowania. I to samo sądzę o zielonych herbatach. Ciężko mi sobie wyobrazić zostawianie takich zielonych herbat, by dojrzewały przez 5, 10 czy 15 lat. Jeśli ktoś ma jednak inne doświadczenie, to zapraszam do podzielenia się :)








Herbatę przetrzymałem trochę dłużej niż minutę. Napar nie dość, że nie pociemniał - miał bardzo jasną, czystą, słomkową, przebijającą nieśmiałą zielenią barwę - to jeszcze miał bardzo delikatny smak. Przy czym zaznaczam, że nie chodzi mi zdecydowanie o brak smaku - jak to jest w zwietrzałych herbatach. Są to bardzo delikatne nuty, pozbawione jakiejkolwiek cierpkości. Ba! Wręcz daje się wyczuć delikatne umami, charakterystyczne dla japońskich herbat. Szczerze mówiąc, gdy ostatnio piłem tą herbatę, nie pamiętam zupełnie, żebym to odczuł.






Gorące, zaparzające się liście, mają cudowny świeży aromat. Przywodzi mi namyśl zapach roznoszący się nad stawem czy jeziorem. Zapach traw, trzciny, świeżej wody, wilgotnego powietrza, które wzmacnia zapachy.





Z poprzedniego parzenia zapamiętałem goryczkę suszonej słodkiej papryki. I faktycznie: przy kolejnych parzeniach, gdy przetrzyma się i rozprowadzi herbatę w ustach pozostaje delikatna paprykowa goryczka.





Jeśli chodzi o wrażenia czysto fizyczne, cielesne, to jest to herbata bardzo dobra na upał. Tak jak z pierwszym łykiem bardzo mnie rozgrzała, tak z każdą kolejną czarką zaczyna lekko wychładzać mój organizm.




A na deser ciasteczka z fasolki z siekanymi orzeszkami ziemnymi i nadzieniem z czarnego sezamu.

Na koniec filmik o tym jak powstaje hanzhong xianhao: